Dzień 138, 9.03.2019, Paso Sico – Olacapato
65km, 11.2śr, 21.9max, 520m w górę, 5h45m, 8-26°C
Pierwszy dzień jazdy po Argentynie zacząłem z małym falstartem. Rano planowałem dojechać do miasta San Antonio, a popołudniu ledwo doczołgałem się do wioski Olacapato, w której zostałem na noc. Niestety z silnym wiatrem i nierówną nawierzchnią nie wygram na ciężkim rowerze z przyczepą. Cały dzień tarka na drodze i wiatr z przodu. Dużo podjazdów dziś nie było, ale piach i kamienie wystarczająco mnie dziś zmęczyły. Do Olacapato dojechałem na głodzie… Bez śniadania i bez jakichkolwiek zapasów jedzenia w sakwach. Ogólnie potrzebuje już dnia odpoczynku, który planowałem na jutro w San Antonio. Tymczasem dzisiejszy etap podzielę na dwa, właśnie ze względu na fatalną nawierzchnię, a dzień wolny będzie pojutrze. W wiosce Olacapato udało mi się znaleźć sklep, restaurację i alojamiento w jednym miejscu. Oczywiście nie można było płacić kartą, a ja nie posiadałem argentyńskich pesos. Właścicielka zgodziła się jednak wymienić 20$ na pesos, dostałem ich 700. Wystarczyło na obiad, kolację, śniadanie, małe zakupy i nocleg w dormitorium. W Olacapato nie udało mi się połączyć w WiFi. Próbowałem w szkole, na posterunku policji. Ogólnie dostępne WiFi w wiosce też nie działało. W wiosce nawet kościół był w remoncie, a dworzec kolejowy popadał w ruinę. Ogólnie mało atrakcyjne miejsce. Obok wioski postawiono sporą farmę z kolektorami słonecznymi, nieco dalej była też chyba jakaś kopalnia. Na obiad dostałem talerz makaronu ze sporą częścią kurczaka, a na kolację kawał wołowego mięsa z ziemniakami.
Dzień 139, 10.03.2019, Olacapato – San Antonio de los Cobres
72km, 12.2śr, 42.3max, 740m w górę, 5h52m, 7-24°C
W nocy w dormitorium byłem sam. Pracownicy pobliskiej kopalni zajęli całe drugie pomieszczenie i byli trochę głośni. Na śniadanie tylko kawa, maca i trochę marmolady. Oczywiście wypiłem dwie kawy i poprosiłem o dodatkową macę-tortillę. O ósmej wyruszyłem do miasta San Antonio de los Cobres. Po 30km delikatnego podjazdu wzdłuż torów dojechałem do przełęczy Abra Chorrillo na wysokość 4560m n.p.m, jak informował znak z nazwą przełęczy. Podczas zjazdu zauważyłem pociąg towarowy wspinający się na przełęcz. Okazuje się, że Olacapato to jedna z najwyżej położonych wiosek, a linia kolejowa pod Przełęcz Chorrillo jest najwyższą w Argentynie i sięga ponad 4500m n.p.m. Potem był już tylko zjazd i trochę płaskiego aż do San Antonio. Tylko na nawierzchnia wciąż nie była najlepsza. O 14:00 byłem już w mieście i jadłem zasłużony obiad. Smażone pierożki z serem czyli Empanadas con queso. Wyśmienite! W San Antonio znów poczułem zawód, podobnie jak a San Pedro w Chile. Tylko cztery hotele i zmowa cenowa. Nic tańszego jak 450 pesos czyli 45zł. Zamiast noclegu wolałem zjeść porządną kolację. W mieście jest tylko jeden bank i jeden bankomat, oczywiście w niedziele popołudniu nie działał. Ja dopiero co wjechałem do Argentyny i nie miałem nawet 1 peso w portfelu. Było kilka otwartych sklepów, ale w żadnym nie można było płacić kartą. Musiałem więc czekać do jutra, aż uzupełnią pieniądze w bankomacie lub wymienić ostatnie dolary w banku na pesos. Przez ostatnie kilka dni jechałem z myślą odpoczynku w San Antonio, jednak jutro kiedy tylko dobiorę się do gotówki i zrobię zakupy, jadę dalej. Dzień wolny zrobię za kolejny dzień lub dwa w innym miasteczku. Kolację udało mi się zjeść w hotelowej restauracji, w której była możliwość zapłaty kartą. Spanie w namiocie za kościołem. Mały placyk i murek fajnie mnie osłonił przed wiatrem i gapiami. W Argentynie także trwa teraz karnawał i od popołudnia do północy przebrana w kolorowe stroje połowa miasteczka tańczyła, śpiewała i kręciła się po uliczkach San Antonio.
Dzień 140, 11.03.2019, San Antonio – La Poma
94km, 11.3śr, 46.6max, 1390m w górę, 8h14m, 4-22°C
Nocleg za kościołem bez problemów. Rano ponownie udałem się do hotelu aby zjeść śniadanie. Tam też się przebrałem i wykonałem poranną toaletę. O 8:30 udałem się do banku, bankomat już działał więc wybrałem maksymalną dostępną kwotę czyli 4000 pesos (400zł). Niestety prowizji wynosiła 10%. Mogłem w końcu udać się do sklepu na zakupy i ruszyć w dalszą drogę. Kolejne kilkanaście kilometrów to jazda asfaltem w kierunku dużego miasta Salta. Potem wjechałem na drogę krajową 40, która prowadzi na południe przez przełęcz Abra Acay. Droga była zamknięta dla ruchu, nie było żadnych znaków drogowych i informacji, ale na skrzyżowaniu dróg wjazd na drogę blokowały beczki i pachołki drogowe. Ja postanowiłem spróbować przejechać ten odcinek, inaczej musiałbym objeżdżać spory dystans dookoła. Podjazd z miasteczka San Antonio na przełęcz Abra Acay to ponad 40km i 1100m przewyższenia. Szutrowa droga łagodnie wznosi się w górę, a na górnym jej odcinku jest kilka serpentyn. Po drodze minąłem wiele osiołków, lam i wikunii. Na przełęczy bardzo wiało, tablica informowała o wysokości 4890m n.p.m, jednak moje urządzenia zdecydowanie wyżej. Zjazd w dolinę do wioski La Poma, już bardziej stromy, jeszcze bardziej kręty ale też bardzo atrakcyjny i malowniczy. Sporo kolorowych skał. Chwilami droga prowadziła wąską nitką po zboczu częściowo zasypanym osuwającymi się kamieniami. Sądziłem, że właśnie w tego powodu droga była zamknięta. Niżej jednak, kiedy wzdłuż drogi zaczął płynąć strumień, droga była w jeszcze gorszym stanie. Na kilku odcinkach droga była zerwana prawie całkowicie. W jednym miejscu pozostali tylko metr szerokości drogi, resztę zabrała woda. Kilka razy musiałem przechodzić przez rwący strumień o głębokości 30-40cm. Kiedy raz przypadkiem zmęczyłem buty, potem już po prostu przechodziłem w butach przez wodę. Końcowy zjazd do wioski La Poma już bardziej płaski. W dolinie do poniżej 3500 metrów zaczęły pojawiać się osady, kaktusy, osiołki. Od skrzyżowania aż do wioski La Poma, nie minął mnie żaden samochód i nie spotkałem nikogo na trasie. W wiosce La Poma zjadłem kolację w jednej restauracji przy hosterii. Ponownie smażone pierożki oraz tamales. Nocleg na darmowym kempingu 300m od głównego placu. Na placu głównym otwarte WiFi, ale bardzo wolne. Na kempingu światło i prąd do dyspozycji, szkoda tylko, że toaleta z prysznicem była zamknięta.
Dzień 141, 12.03.2019, La Poma – Molinos
108km, 14.3śr, 36.6max, 860m w górę, 7h33m, 6-26°C
Przeprawa przez przełęcz Acay kosztowała mnie wiele sił, a rano czułem się zmęczony. Za dwa dni dojadę do miasta Cafayete i tam w końcu zrobię sobie dzień przerwy od jazdy. Niby przez cały dzień zjechałem 1000 metrów niżej, a na koniec dnia licznik pokazał ponad 800 metrów podjazdów. Pomiędzy miasteczkami Payogasta a Cachi był krótki odcinek starej drogi asfaltowej, a tak cały dzień na zmianę piach, kamienie lub tarka. W Payogasta zjadłem darmowe śniadanie. Zamówiłem dwie kawy, a do kaw dostałem gratisowe bułki i miseczkę karmelu. Za wszystko zapłaciłem 7.50zł 🙂 W międzyczasie po drodze znów złapałem flaka z przodu. I to w nowej dętce którą zakładałem wczoraj pod samą przełęczą. Myślę, że to jakiś mały kamień który wlał się razem w wodą po wczorajszych przeprawach przez strumienie. Na koniec dnia czekał mnie kilkukilometrowy podjazd na małą przełęcz, a potem zjazd do wioski Molinos w której zostałem na noc. Na kolację spora kanapka w miejscowej sandwicherii ze szklanką czerwonego, miejscowego wina. Podobno region Salta i Mendoza słyną ze znanych winnic i win. Jutro będę się trzymał wysokości około 2000m n.p.m. Jest mi tu już trochę za ciepło, a poza tym latają tu komary i muchy końskie, które oczywiście tylko czekają na okazję kiedy się zatrzymam. Wieczorem nad wioską papugi urządziły sobie skrzeczowisko…
Dzień 142, 13.03.2019, Molinos – Cafayete
116km, 13.7śr. 39.6max, 710m w górę, 8h27m, 11-27°C
Nie takiego dojazdu do miasta Cafayete się spodziewałem. Było ciężko, sporo pod górę, kiepska piaskowa i pofałdowana nawierzchnia i ponownie zbyt dużo podjazdów jak na zjazd w dolinę. Miał być szybki zjazd do Cafayete i odpoczynek, a tymczasem to miasta zjechałem jak wypluty. Być może zbyt ciepłe powietrze, od którego się odzwyczaiłem też miało wpływ na moje samopoczucie. Na trasie spotkałem dziś lisa, który jednak nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia oraz kondora, który przelatując, rzucił nade mną spory cień. To moje drugie spotkanie w tym olbrzymim ptakiem. Po drodze minąłem ciekawe piaskowe skały Quebrada de las Flechas, które miały nawet 30 milionów lat. Ma dystansie kilku kilometrów przejechałem obok ciekawych formacji skalnych, kanionów, okien skalnych o skośnych, wysokich ścian. Na 10km przed miasteczkiem San Marco w końcu wjechałem na asfalt na drodze numer 40. Myślę, że najtrudniejszą część wyprawy przez pustynię i szutrowe drogi mam już za sobą. Teraz powinno być zdecydowanie więcej nawierzchni asfaltowych. Przed 18:00 wjechałem do miasta Cafayete w którym zostanę na dwie noce. Po kilku próbach znalazłem w miarę przystępny cenowo hostel. Cafayete to miasto turystyczne, więc ceny niestety wyższe… Jutro długo wyczekiwany dzień bez jazdy i odpoczynek.
Dzien 143, 14.03.2019, Cafayate
0km, Odpoczynek, brak relacji
Dzień 144, 15.03.2019, Cafayate – Pie de Menado
144km, 18.1śr, 48.8max, 860m w górę, 7h55m, 10-27°C
Po dwóch nocach w hostelu, wczorajszej przerwie od jazdy i pozałatwianiu większości spraw organizacyjnych, dziś po śniadaniu opuściłem hostel i miasto Cafayate. Na wyjeździe minąłem muzeum wina. Kolejne kilometry jechałem wzdłuż pół winnic. Droga wydawała się płaska, do popołudnia miałem lekki wiatr z tyłu. Okazało się jednak, że jadę w górę, zorientowałem się na 2000m czyli 400 wyżej niż leży miasto Cafayate. Do 13:00 wkręciłem 80km że średnią 20km/h do miasteczka San Maria. W San Maria zrobiłem zakupy w sieci małych supermarketów. Wybrałem też gotówkę z bankomatu banku Banco de la Nacion, prowizja 25zł. Pod koniec dnia wjechałem na przełęcz powyżej 2300m n.p.m. Miejsce nazywało się Pie de Medano, a na przełęczy stała tylko mała kapliczka. Dalej wiatr się nasilił i zaczął mocno wiać z przodu. Prędkość spadła do około 11-12km/h, średnia dzienna niestety też, poniżej 20km/h. Nocleg za przełęczą Pie de Medano, w namiocie przy jedynym drzewie i starej chacie w okolicy. Zastanawiałem się nad spaniem w chacie w której było nawet prowizoryczne łóżko, ale w środku było tak zakurzone, że nie dało się spędzić tam chwili… Wieczorem niebo było całkowicie zachmurzenie, a w oddali widziałem błyski.
Dzień 145, 16.03.2019, Pie de Menado – Belen
116km, 16.7śr, 45.5max, 460m w górę, 6h56m, 9-25°C
Noc spokojna, poranek ciepły, a niebo w dalszym ciągu w pełni zachmurzone. Dzień zacząłem od zmiany dętki, wczoraj złapałem jednego flaka, rano w jednym kole był drugi, a dziś na trasie kolejne dwa. Wszystkie za sprawą kolców z przydrożnych krzaków. Kolce są tak małe, że nie sposób ich zobaczyć ani ominąć. Cztery przebicia w dwa dni to nowy rekord wyprawy. Do południa nawet spodziewałem się deszczu, ale zaczęło się przejaśniać. Po kilku kilometrach jazdy licznik pokazał przejechane 12000km od początku wyprawy. W sumie dzień podobny do wczorajszego, z tym, że wczoraj nie czułem delikatnego podjazdu a dziś zjazdu. Z 2300m zjechałem do Belen na 1300m n.p.m. W tym czasie porządnie rozpędziłem się może kilka razy. Wiatr z przodu zaczął wiać już od południa, a nie późnym popołudniem jak zwykle. To mocno mnie spowalniało. Po drodze prawie rozjechałem wielkiego pająka i równie dużego konika polnego. Ma chwilę zajechałem do wioski Haulfin, zjadłem kanapkę i uzupełniłem bidony. Do Belen dojechałem o 17:00, oczywiście kiedy w mieście trwała sjesta i wszystko było pozamykane. W Belen miałem jednak umówione miejsce noclegowe u Antonio i jego rodziny z portalu Warmshowers. Mój pierwszy host w Argentynie 🙂 Większy sklep spożywczy został otwarty ponownie po 19:00, rowerowy też. Zrobiłem zakupy i kupiłem łatki do dętek. Niestety nie mam już nowych dętek w zapasie z paczki z La Paz. Nie udało mi się też żadnej dopasować w sklepie rowerowym w Belen.
Dzień 146, 17.03.2019, Belen, 0km, odpoczynek
Od północy zaczęło padać, pierwszy deszcz od dwóch czy trzech tygodni. Na dodatek z kolejnej dętki zeszło powietrze. Wieczorem połatałem wszystkie dętki, a rano już czekała kolejna, tylne koło, najnowsza opona. Padało do 14:00, więc zrobiłem sobie kolejny dzień wolny od roweru i odpoczynek. Miejsce do spania przyzwoite i za darmo, więc trzeba korzystać 🙂 Poza łataniem dętek dzień naprawdę spędzony na wypoczynku, a nie bieganiu po mieście za bateriami, szewcem, fryzjerem, zakupami czy rowerowym jak w Cafayate. Popołudniu wybrałem się tylko na której spacer po Belen o zrobiłem kilka zdjęć. Pod wieczór Antonio, mój gospodarz, który prowadzi sklep z odzieżą naturalną i pamiątkami tradycyjnymi zrobił mi krótką sesje zdjęciową w poncho z wełny owczej.
Dzień 147, 18.03.2019, Belen – Tinogasta
167km, 18.8śr, 43.3śr, 480m w górę, 8h50m, 12-30°C
Po dniu odpoczynku od razu dwa rekordy wyprawy. 164km przejechane z Belen do Tinogasta, to nowy rekord dystansu dziennego wyprawy, a drugi to średnia z jaką przejechałem ten dystans czyli 20.1km/h. Rekordów przewyższeń, maksymalnych prędkości już raczej nie pobiję, ale z rekordy dystansowe wyprawy jak najbardziej tak! W dużo bardziej płaskiej Patagonii, jak tylko wiatr pozwoli będzie zapewne sporo odcinków powyżej 200km dziennie. Jestem bardzo do tylu jeśli chodzi o średnią dzienną wyprawy, która jest daleka od 100 kilometrów przejechanych dziennie. To tej pory każdą wyprawę kończyłem właśnie ze średnią dzienną powyżej „setki”. Teraz jeśli chodzi o ten element jest o wiele gorzej, ale po pierwsze to tylko świadczy o trudności wyprawy przez Andy, a po drugie przede mną jeszcze „zjazd” z Andów i dojazd do Ushuaia, gdzie będzie sporo płaskich odcinków. A dziś po raz pierwszy od dwóch czy trzech miesięcy zjechałem na wysokość poniżej 1000m n.p.m. Co prawda tylko na chwilę, ale liczy się sam fakt. Od jutra ponownie wspinanie w górę, do przełęczy Paso San Francisco, a może i nawet wyżej. Dziś spanie gdzieś w którymś parku w Tinogasta, hotele z tym małym mieście strasznie się cenią…
Dzień 148, 19.03.2019, Tinogasta – Refugio 1
105km, 12.4śr, 36.4max, 1650m w górę, 8h22m, 10-26°C
Początek dnia i dojazd do miasteczka Fiambala nawet łatwy. 50km i 300m przewyższenia pokonałam ze średnią powyżej 15km/h. W Fiambala zjadłem obiad, zrobiłem zakupy i w jednym z hosteli udało mi się zostawić kilka niepotrzebnych rzeczy, aby nie wieść ich niepotrzebnie w górę. Fiambala to ostatnie miasteczko na drodze 60 w kierunku przełęczy Paso San Francisco i granicy z Chile. Za miastem zaczął się już właściwy podjazd i wspinaczka do przełęczy. Ponad 200km podjazdu i 3200m w górę. Po wyjeździe z miasta do wieczora minęło mnie tylko kilka samochodów. Znów bezludzie.. Po drodze minąłem kilka ciekawych miejsc z różnymi formami skalnymi oraz różnokolorowe skały. Trzy razy udało mi się zobaczyć pustynnego lisa, a jednego nawet sfotografować. Popołudniu wiatr trochę przeszkadzał i często zmieniał kierunek. Nocleg z prymitywnym schronisku przy drodze na wysokości 2950m n.p.m. Na drodze do przełęczy jest siedem takich schronisk oraz kilka starych budynków w których także można się schronić podczas załamania pogody lub aby przenocować.
Dzień 149, 20.03.2019, Refugio 1 – Refugio 6
146km, 15.4śr, 38.7max, 2090m w górę, 9h29m, 5-20°C
Zastanawiałem się na ile dni/etapów podzielić wjazd na przełęcz Paso San Francisco, ale dziś problem rozwiązał się sam. Trochę bardziej sztywny podjazd z miasta Fiumbala do pierwszego schronu na trasie pokonałam wczoraj. A dziś większość z ponad 140km trasy było łatwa, prosta, płaska. Miałem też kilka niedługich zjazdów, a wiatr nie przeszkadzał do doliny w okolicach punktu kontrolnego w którym siedzibę miały służby migracyjne, żandarmeria oraz celnicy. Na trasie minąłem kilka lagun, solnisk, ciekawych skał oraz hotel po środku niczego… Było też sporo wikunii, gwanakol, lisów, jaszczurek i kilka pająków. Przez pewien czas mogłem obserwować najwyższy wulkan świata czyli Ojos de Salado, który wyraźnie górował nad resztą wierzchołków. W okolicach szczytu nawet nie było zbyt wiele śniegu. Na granicy dostałem pieczątkę wyjazdową, mimo iż teoretycznie nie opuszczałem Argentyny. Zaopatrzyłem się w wodę i zacząłem końcowy podjazd do przełęczy. Ostatnie 21km było trochę trudniejsze z powodu wiatru, który mocniej dmuchał z przełęczy i kilku % nachylenia. Do przełęczy Paso San Francisco dojechałem po zmroku. Wiedziałem, że znajduje się tutaj schron numer 6, w którym zostałem na noc.
Dzień 150, 21.03.2019, Refugio 6 – Cortaderas
108km, 18.1śr, 69.3max, 320m w górę, 5h58m, -4-23°C
W 150ty dzień wyprawy miał być wjazd rowerem na wysokość powyżej 6000m n.p.m. Niestety czwarta i ostatnia próba takiego wjazdu zakończyła się niepowodzeniem. Przeszkodą była fatalna droga oraz nachylenie, które uniemożliwiało wjazd rowerem. Droga na Nevado San Francisco jest tylko dla aut terenowych z napędem na cztery koła. Nocleg spokojny, przez całą noc przez przełęcz nie przejechało żadne auto. Wiatr uspokoił się w okolicach północy, do tego czasu nawet w schronie odczuwałem słabe powiewy. Nad razem mróz był też w schronie, woda w butelce trochę przymarzła. Podjazd pod Nevado San Francisco z przełęczy San Francisco zacząłem o ósmej, jak już słońce trochę wyżej wzeszło. Dopiero rano po wyjściu ze schronu zobaczyłem zarys drogi na wulkan i wiedziałem, że łatwo nie będzie. Wysokość n.p.m+fatalna „droga”+nachylenie powyżej 10%+ciężki rower to nie miało żadnych szans na powodzenie. Z przełęczy Paso San Francisco na szczyt wulkanu Nevado San Francisco jest tylko 8km i ponad 1200m przewyższenia, a to znaczy że średnie nachylenie wynosi jakieś 15%, tylko że pierwszy kilometr był miarę płaski, a ja już miałem sporo problemów żeby utrzymać się na siodełku. Częściowo wszedłem na wysokość 5000m n.p.m i zawróciłem. Wejście na 6000m mnie nie interesuje, a wjazd po raz kolejny był niemożliwy. Po krótkim zjeździe, kamienistą drogą, wróciłem na przełęcz i zacząłem zjazd w dół w kierunku punktu kontroli. Wiatr powiewał z tyłu, a maksymalna prędkość na jednym prostym odcinku prawie sięgnęła 70km/h. 21km z przełęczy do szlabanu pograniczników pokonałem w niecałe pół godziny z kilkukrotnym zatrzymaniem na zdjęcie. Od tej samej urzędniczki migracyjnej ponownie dostałem w paszporcie pieczątkę wjazdową do Argentyny, mimo, że tak naprawdę z niej nie wyjeżdżałem. Dalej pokonałem 80km do hotelu w miejscu zwanym Cortaderas. Bardziej niż miejsce do spania interesowała mnie restauracja, aby móc zjeść kolację i śniadanie. Zapasy w sakwach szybko się kurczyły. Hotel znajduje się przy jedynym w okolicy niewielkim zbiorniku wodnym po którym pływają kaczki i kilka flamingów. W hotelu było też WiFi, ale tak wolne, że nawet post na FB nie przeszedł. Na kolację kotlet wołowy i sałatka w hotelowej restauracji. Nocleg w namiocie za hotelem na wysokości 3300m n.p.m. Jutro planuje zjazd aż do miasta Timogasta na 1300 metrów i spanie w hotelu.
Dzień 151, 22.03.2019, Cortaderas – Timogasta
144km, 23.2śr, 59.3max, 360m w górę, 6h14m, 5-24°C
Po wczorajszym rozczarowaniu, dziś trochę bardziej „tłusty” dzień i zjazd do miasta Timogasta. 144km, ponad 2000 metrów deniwelacji i rekordowa średnia prędkość wyprawy 23.2km/h. 100km zrobiłem do południa ze średnią ponad 26km/h. Potem z miasta Fiambala do Timogasta było bardziej płasko, ale też bardziej wietrznie, co znacznie nie spowolniło. O 15:30 byłem już po „pracy” i zameldowałem się w najtańszym, ale wcale nie tanim hotelu w mieście. Wczorajszy nocleg za hotelem w Cortaderas zakłócił mi tylko osiołek, który w nocy tupał o kamienie niedaleko namiotu swoimi kopytkami. Zjazd z wieloma płaskimi odcinkami szybki i przyjemny. Jadąc w drugą stronę tą samą drogą, którą podjeżdżałem z prędkością 3-4 krótkie mniejszą, całą trasę, okolice, punkty orientacyjne, atrakcje po drodze czy nawet pojedyncze skały odbiera się zupełnie inaczej… Ponownie minąłem „płaskowyż” o nazwie Valle de Chaschuil na wysokości 3100-3300m n.p.m i wąski kanion z czerwonymi skałami. Dziś w końcu przyzwoity nocleg w hotelu z wygodami w postaci WiFi, prysznica, TV i klimatyzacji. Jutro trasa trochę bardziej na południe.
Dzień 152, 23.03.2019, Timogasta – Famatina
111km, 14.7śr, 45.7max, 920m w górę, 7h31m, 12-27°C
Kolejny dzień z ponad setką kilometrów na liczniku, co bardzo mnie cieszy. Dziś 111km i generalnie od tygodnia nie schodzę poniżej stu. Dość płaski etap z jednym większym podjazdem na przełęcz Abra Aguadita na „zawrotną” wysokość 2150m n.p.m. Zdobywanie w Andach przełęczy poniżej 4000 metrów to wstyd … ale powoli kończą mi się góry. W sumie pozostały mi jeszcze dwie wyższe przełęcze do zdobycia, a po tym już tylko rajd do Ushuaia. Z drzew już opadają liście, zwiastując nadchodzącą zimę… Początkowo koniec wyprawy planowałem na koniec marca, już wiem, że moja podróż przedłuży się o jakieś 3-4 tygodnie… Dziś większość jazdy na asfalcie z krótkim dwudziesto kilometrowym odcinkiem po szutrach i piaskach. Przez cały dzień towarzyszyły mi zielone, skrzeczące papugi, mijałem też plantacje oliwek, orzechów włoskich i kilka winnic. Nocleg wyjątkowo na płatnym campingu. Nie lubię płacić za możliwość rozkladania namiotu na kilka godzin ale, że jazdę zakończyłem dość szybko, bo po 16:00, to zdecydowałem się na takie rozwiązanie. WiFi, prysznic, klimatyzowana restauracja w gratisie… Od południa do zachodu słońca strasznie się gotuje na niskich wysokościach, jest mi tu po prostu za gorąco. Już wolę spać w namiocie na 4500m i mieć rześki poranek…
Dzień 153, 24.03.2019, Famatina – La Union
146km, 18.1śr, 60.0max, 1230m w górę, 8h02m, 6-24°C
Co tam pokonane 13000km z Caracas… Co tam dzisiejsze 146km… Najbardziej zadowolony jestem ze stylu zdobycia przełęczy na 2040m n.p.m. Jak dobrze naoliwiona Polska maszyna. Polish Power. 30km podjazdu i ponad 1000m przewyższenia w niecałe trzy godziny. Jeśli deszcz i wiatr nie będą przeszkadzały to przejechanie ponad 100km codziennie, nie powinno być już większym problemem. Na płaskich odcinkach praktycznie w ogóle nie czuję, że wiozę ponad 45kg. Jakaś dodatkowa motywacja też musi być, jak już skończą się góry i przełęcze, aby morale nie spadło… Pięć miesięcy podróży za mną, więc nudna czyli płaska i monotonna końcówka wcale może nie być taka łatwa, nawet pomimo pięknych regionów Patagonii. Początek dnia to zjazd do miasta Chilecito, a za nim jazda drogą przypominającą autostradę. Potem skręt w góry i radykalna zmiana krajobrazu. Malownicza dolina rzeki Miranda przypominała mi widoki niczym z Arizony czy pustyni Sonora. Czerwone skały i kaktusy na większości trasy. Znów przy drodze widziałem dziś kilka lisów, tarantul i sporych rozmiarów pasikoników oraz sporo papug. Nocleg za stacją paliw przy drodze RN40. Z tego co widzę, to droga 40 w Argentynie, będzie tą po której przejadę najwięcej kilometrów spośród wszystkich dróg Ameryki Południowej. Ze złych wiadomości to zgubiłem nakładki przeciwsłoneczne na okulary, a w pedale SPD mam 4-5mm luzu na łożyskach. Poza tym reszta sprzętu śmiga, aż miło!
Dzień 154, 25.03.2019, La Union – Huaco
126km, 14.7śr, 38.8max, 450m w górę, 8h32m, 6-21°C
Dość płaski i monotonny etap z ciągłym wiatrem z przodu. Na płaskich odcinkach, wiatr nie pozwalał mi się rozpędzić na więcej niż 14-16km/h. Przez cały dzień miałem tylko dwie wioski. Poranek zachmurzony, dopiero popołudniu się przejaśniło i zaczęło mocniej grzać. Po 40km zatrzymałem się w Guandacol na stacji paliw na krótką przerwę, a na koniec dnia wjechałem do Huaco. Z Guandacol droga bardzo prosta, bez zakrętów z jednym podjazdem. Do Huaco musiałem zjechać z głównej trasy i pokonać dodatkowe 6km w jedną stronę. W Huaco było tylko kilka małych sklepików i „pomnik” poświęcony rowerzystom. Poza tym nic ciekawego. Nocleg za wioską w namiocie za posterunkiem policji.
Dzień 155, 26.03.2019, Huaco – Las Flores
129km, 14,7śr, 41.6max, 1760m w górę, 8h46m, 10-20°C
Kolejna ciepła noc, do śpiwora wskoczyłem dopiero nad ranem. Przed budzikiem obudziły mnie skrzeczące papugi. Początek dnia to krótki podjazd na malowniczą przełęcz pośród skał, a potem w miarę płaski odcinek do miasta Jachal. Zamiast szukać restauracji, od razu podjechałem na stacje paliw. Od kilku dni na wszystkich stacjach paliw dwóch sieci jakie odwiedzam jest WiFi, WC, mała restauracja, sklep, miejsce do siedzenia i gniazdka elektryczne. Po śniadaniu na stacji wjechałem w centrum Jachal zrobiłem zakupy w wiekszym sklepie i znalazłem sklep rowerowy. Dętki kupić się nie udało, ale uzupełniłem zapas łatek. Za Jachal był zdecydowanie ciekawszy odcinek drogi. Najpierw kanionem wzdłuż rzeki Rio Jachal, a potem obok jeziora Lago Cuesta del Viento. Druga część dnia także bardziej wietrzna, ale wiatr bardziej dmuchał z tyłu. Na trasie sporo piaskowych skał, mocno zerodowanych. Po 17:00 dojechałem do wioski Las Flores i to był plan minimum. Zajechałem na stacji paliw, napiłem się kawy, zjadłem ciastka i kilka rogalików na ciepło. Odpocząłem godzinę przy WiFi, potem małe zakupy i ruszyłem w kierunku przełęczy. Przejście graniczne było kilka kilometrów dalej, chociaż właściwa granica ponad 80km dalej. Okazało się, że przejście graniczne jest czynne tylko pomiędz godzinami 7:00 a 17:00. Ja podjechałem przed 19:00. W sumie nie miałem wyjścia i aby zdobyć przełęcz następnego dnia musiałem ominąć i tak zamknięte stanowiska pograniczników i podjechać pod przełęcz, tyle ile się da.. Z Las Flores na przełęcz Paso Agua Negra jest 88km i ponad 2900m w górę. To sporo! Po zachodzie słońca wiatr zupełnie ucichł, a ja pokręciłem po zmroku do około 21:00. Zrobiłem jeszcze 25km, na rano pozostawiając sobie tylko jakieś 63km i 2200m w górę. Nocleg w namiocie niedaleko drogi na wysokości 2600m n.p.m. Śpiąc na odludziu w namiocie chciałem w końcu porobić jakieś zdjęcia gwiazd, ale jak na złość niebo było całkowicie zachmurzone.
Dzień 156, 27.03.2019, Las Flores – Las Flores
153km, 16.5śr, 62.1max, 2230m w górę, 9h17m, 5-24°C
Nocleg spokojny, noc w miarę ciepła. Rano tuż po wschodzie słońca ruszyłem w górę. Przyczepę i część rzeczy z sakw zostawiłem koło drogi w krzakach, a na przełęcz wjeżdżałem na pół lekko. W dolinie zauważyłem sporą farmę fotowoltaiczną koło Las Flores. Po paru kilometrach wjechałem w zacieśniający się kanion z małym strumykiem. Droga na przełęcz nie jest stroma, podjazd jest długi, ale niezbyt ciężki. Po drodze stał punkt kontrolny żandarmerii, ale chyba nikogo nie było w środku. Potem były trzy fajnie poprowadzone sekwencje serpentyn. Na 350tym kilometrze drogi numer 150 skończył się asfalt i zaczął szuter. Na dodatek w dalszej części drogi były roboty drogowe i ciężka maszyna równała pofałdowania. Najbardziej ciekawa była końcówka powyżej 3500m n.p.m. Ciekawe kolory skał, błękitne niebo i widok na drogę wijącą się ku górze… W jednym zacienionym miejscu pod przełęczą były też resztki śniegu o bardzo ciekawych „zębach”. Na przełęczy Paso Agua Negra o wysokości 4780m n.p.m znajduje się właściwa granica pomiędzy Argentyną a Chile. Sporo różnych znaków, tablic i pomników. Z przebywaniem na dość sporej wysokości nie miałem żadnych problemów. Z bardzo dużą różnicą i zmianą wysokości w ciągu kilku dni także. Ostatnio już nie jeżdżę tak wysoko jak jeszcze dwa tygodnie temu. Najwyższe, główne pasmo Andów powoli się kończy, więc i drogi poprowadzone są o wiele niżej. Przełęcz Paso Agua Negra jest w sumie ostatnią tak wysoką, niżej na południe nie ma już tak wysokich przełęczy powyżej 4000m n.p.m na granicy Chile i Argentyny. Ponieważ było chłodno i wietrznie na przełęczy zrobiłem kilkanaście zdjęć, spędziłem kilka minut i zacząłem zjazd w dół. Do wioski Las Flores ponowne 88km, tym razem w dół i pod wiatr. Zjazd zajął mi trochę więcej niż trzy godziny. Na całej trasie w dół tylko jeden krótki odcinek pod górę, może 50m w górę. Na dole okazało się, że urzędnicy migracyjni trochę się na mnie zdenerwowali… Z tego co zrozumiałem, to nie wolno przekraczać przejścia granicznego (punktu kontroli) jeśli jest zamknięte, nawet jeśli nie przekraczałem właściwej granicy na przełęczy. W sumie tylko mnie poczuli, sprawdzili paszport, zawartość sakw i puścili 🙂 Ponownie zajechałem na stacje paliw, gdzie miałem już hasło do WiFi. Zamówiłem kawę, ciepłe rogaliki i kupiłem czekoladę. Potem jeszcze zakupy w małym lokalnym sklepie. Nocleg w parku w Las Flores, gdzie było naprawdę szybkie WiFi.
Dzień 157, 28.03.2019, Los Flores – Canigasta
139km, 14.2śr, 50.9max, 720m w górę, 9h42m, 7-25°C
Niełatwy dzień, sporo kilometrów i znów walka z nawierzchnią. Rano tylko kilkanaście kilometrów asfaltu, a potem kolejne 70km szutrów. Na przełęcz o wysokości 2650m n.p.m na drodze kamienie, a na zjeździe przewaga piachu i kilka grząskich odcinków. Na przełęczy wymarła wioska Tocona. Dobrze, że był tam mały posterunek żandarmerii, przynajmniej miałem możliwość uzupełnienia wody. Nie wiem czy taka służba na bezludziu to w nagrodę czy za karę… Zjazd do wioski Villa Nueva niezbyt szybki z powodu piachu, ale za wioską znów pojawił się asfalt. Jeszcze chyba tylko jutro czeka mnie jakoś krótki odcinek szutrowy, a potem liczę już tylko na asfalty. W miasteczku Canigasta małe zakupy, wizyta i odpoczynek na stacji paliw, a nocleg w parku miejskim na karimacie na trawie.. Za ciepło na namiot.. W parku szybkie WiFi, a do okoła kilka sklepów, hotel, restauracja, bankomat i posterunek policji.
Dzień 158, 29.03.2019, Canigasta – Alto Pucarainca
140km, 15.0śr, 36.0max, 840m w górę, 9h18m, 8-26°C
Noc spokojna i ciepła. Jeszcze przed zachodem podjechałem na stacje paliw na śniadanie i kawę. Rano okazało się że, z dętki w przyczepie zaszło powietrze, więc musiałem łatać. Skorzystałem z kompresora, a potem jeszcze umyłem rower bo obok znajdował się kran i szlauf. Do miasta Barreal droga łatwa, asfaltowa. Za Barreal już więcej pod górę, ale miałem wiatr w plecy. Od skrzyżowania z drogą 153 znów był odcinek szutrowy, około 30km. Na trasie spotkałem lisa, kilka strusi i kilkadziesiąt gwanako. Przełęcz Alto Pucarainca o wysokości 2350m n.p.m bardzo niewyraźnie zarysowana. Kilka kilometrów za przełęczą znajduje się punkt archeologiczny, a za nim droga znów zmienia się na asfaltową. Rano sądziłem, że uda mi się dojechać do miasta Uspallata, jednak na nocleg zatrzymałem się 14km przez miastem. Spanie w namiocie niedaleko drogi. Ostatnie 10km już w towarzystwie gwiazd. Na jutro zostawiłem sobie równo 100km odcinek pod przełęcz Paso de la Cumbre. Pzez ostatni tydzień jazdy wykręciłem najlepszy podczas wyprawy średni tygodniowy dystans uzyskując 944km przejechane w siedem dni. To oczywiście tylko garść statystyk, ale też dobry prognostyk przed dalszą, o wiele bardziej płaską częścią wyprawy. Dystans 1000km/tydzień czyli jakieś 143km/dzień jak najbardziej możliwy przy neutralnych warunkach pogodowych.
Dzień 159, 30.03.2019, Alto Pucarainca – Las Cuevas
101km, 14.2śr, 57.6max, 1530m w górę, 7h04m, 5-21°C
Dziś 30sty marca, to właśnie na dziś lub jutro przez wyjazdem planowałem powrót do domu. Jak widać wyprawa przedłuży się i to znacznie, bo aż o miesiąc. Do Ushuaia mam jeszcze prawie 4000km, więc ostatni sprinterski etap będzie bardzo pracowity. Średnio do przejechania 1000km na tydzień.
Poranek chłodny, do Uspallata zjechałem w niecałą godzinę. Od razu zajechałem pod stacje paliw, gdzie mieściła się też mała restauracja. Na śniadanie kawa, jogurt, rogaliki na ciepło i czekolada. Potem szybkie zakupy w markecie i kierunek Paso de la Cumbre. Droga na przełęcz długa, ponad 90km i teoretycznie z miasta Uspallata 1900m w górę. Trasa na przełęcz nie prowadzi jednak tylko pod górę, jest sporo płaskich odcinków oraz kilka kilkudziesięcio metrowych zjazdów. Przez cały dzień wiatr wiał w stronę przełęczy, więc miałem trochę łatwiej. Część rzeczy ktorych nie potrzebowałem, ukryłem między skałami. W drodze powrotnej zabiorę je z powrotem. Ponieważ to ostatnia wysoka przełęcz do zdobycia w Andach podczas obecnej wyprawy, to postanowiłem wjechać na nią z przyczepą 🙂 Pod przełęczą spałem w namiocie w ruinach starego schroniska, więc i tak potrzebowałem sprzęt do noclegu, który mam w przyczepie. Po drodze na przełęcz mija się punkt widokowy na szczyt Aconcagua, najwyższą górę Ameryki Południowej. Niestety podczas podjazdu była schowana w chmurach, mam nadzieję, że podczas zjazdu pokaże mi się chociaż ma chwilę. Mnie więcej od wioski Punta Las Vacas droga asfaltowa kończy się, a zaczynają się niezbyt równe już, spękane płyty betonowe. Na trasie z Uspallata jest też kilka krótkich tuneli, najdłuższy z nich znajduje się tuż przez osadą Las Cuevas i ma prawie pół kilometra.
Minusem jedynie spora ilość ciężarówek kursujących przez przełęcz, a poza tym liczne tunele, kanion rzeki Mendoza, inkaskie stanowiska archeologiczne, podjazd wzdłuż zabytkowej już tranandyjskiej linii kolejowej, naturalny monument skalny Puente del Inca. Na całej trasie także wiele posterunków, punktów kontroli i bazy wojskowe. Podczas dwóch dni jazdy w górę i w dół miałem aż trzy inne wyprawy rowerowe, to tej pory przez kilka miesięcy spotkałem trzy na trasie. Podjazd z Uspallata pod przełęcz zajął mi w sumie jakieś 8 godzin, zjazd dwie i pół, oczywiście z przerwami na zdjęcia, odpoczynek. Na całej trasie w „górę” jest sporo płaskich odcinków i kilka zjazdów, przez co wracając w dół musiałem też się trochę nakręcić. Dwa razy zatrzymano mnie na „kontrolę”, ale oczywiście to tylko pretekst aby wydobyć ze mnie informacje – gdzie, dokąd jadę i skąd jestem. Ponownie spotkałem kilka lisów, a pod przełęczą sporą grupkę zielonych papużek. Spanie w namiocie na wysokości 3200m n.p.m w ruinach schroniska.
Dzień 160, 31.03.2019, Las Cuevas – NR7 tunel 2
130km, 16.8śr, 47.8max, 980m w górę, 7h44m, 5-18°C
Ostatni nocleg kiedy śpię dość wysoko czyli na wysokości 3200m n.p.m. Noc nawet w miarę ciepła, wydawało mi, że coś padało, ale nie jestem pewien. Rano przez wschodem słońca niebo znów było bezchmurne, a ja zacząłem ostatni tej wyprawy podjazd na wysoką przełęcz Andów. Z osady Las Cuevas na przełęcz jest tylko 8.4km oraz 650m pionowo w już, czyli już nie tak płasko. Kamienista droga wije się 11 zakrętami-nawrotami. Z podjazdem uporałem się w dwie godziny. Paso Uspallata, Paso de la Cumbre lub też Paso Bermejo – to przełęcz górska w Andach o wysokości 3832m n.p.m na granicy Chile i Argentyny. To jedna z najważniejszych przełęczy drogowych w całych Andach oraz pomiędzy oboma krajami. Pod przełęczą na wysokości 3200m n.p.m przebiega tunel drogowy o długości ponad 3.5km oraz nieczynna już trandandyjska linia kolejowa. Pociągi towarowe przemierzały przełęcz do 1982 roku. Przełęcz oraz tunel drogowy łączą między innymi miasto Mendoza w Argentynie i miasto portowe Valparaiso w Chile.
Podjazd z osady Los Cuevos z wysokości 3200m zajął mi prawie 2h. Do przełęczy było 8.4km i 650m przewyższenia oraz 11 zakrętów nawrotów. Moim planem był jeszcze zjazd na stronę chilijską i przejazd przez tunel drogowy, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Na trasie było wystarczająco dużo głośnych tuneli…
Jedyne czego żałuję, to to, że nie zobaczyłem punktu widokowego o nazwie Panorama Rio Juncalillo. To spektakularny odcinek drogi na przełęcz z idealnie równo poprowadzonymi zakrętami… Ale to podczas kolejnej wyprawy w Andy.
Na przełęczy znajduje się pomnik Chrystusa Odkupiciela Andów (Cristo Redentor de los Andes), a tunel nosi nazwę Tunel Internacional Cristo Redentor. Pomnik z brązu ma aż 12 metrów wysokości i waży 3600kg. Monument postawiono 13 marca 1904 roku dla upamiętnienia pokoju zawartego pomiędzy zwaśnionymi krajami w długoletnim sporze granicznym.
W czasach kolonialnych przez przełęcz prowadziła najkrótsza droga pomiędzy portami w Buenos Aires a Valparaiso. Podróż okrętami pomiędzy portami na Atlantyku i Pacyfiku trwała aż 11 dni i prowadziła przez niebezpieczne i wzburzone wody Przylądka Horn lub wąskie Cieśniny Magellana. Przez przełęcz przeszła Wielka Armia Andów, wyzwalając Chile z spod panowania Hiszpanów.
Dzień 161, 1.04.2019, NR7 tunel 2 – San Carlos
148km, 20.1śr, 46.2max, 410m w górę, 7h21m, 7-26°C
W nocy przez góry przeszła burza, było trochę błysków i godzinny słaby deszcz. Poranek nawet przyjemne, spanie na wysokości 1500m n.p.m. Do skrzyżowania z drogą numer 40 w większości miałem w dół, ale było też trochę krótkich podjazdów. W okolicach dużego miasta Mendoza o które się otarłem znajduje się wiele winnic, które ciągną się kilometrami wzdłuż drogi. Ponowny wjazd na drogę krajową numer 40 zaskoczył mnie trasą przypominającą autostradę. Dwa pasy i awaryjny w obu kierunkach jazdy. Najniżej zjechałem na około 950m n.p.m, potem jednak znów zaczął się lekki podjazd. Wiatr nie przeszkadzał zbytnio. W międzyczasie pękło 14000km 🙂 Dalej w sumie nie ciekawego na trasie nie było… Trochę więcej zieleni, drzew, winnic, sadów, góry tylko gdzie daleko na horyzoncie z prawej strony. Przed miastem Tunuyan skończyła się autostrada i zaczęła zwykła droga z szerokim poboczem. Zastanawiałem się kiedy w coś wjadę i znów przebiję detkę.. Na drodze było sporo resztek opon, szkieł i kamieni. Na kilkanaście kilometrów przed zakończeniem jazdy poczułem spadek ciśnienia w tylnej oponie… Udało mi się dojechać do miasteczka, ale zamiast odpoczywać, znów czekało mnie łatanie… Nocleg w namiocie na obrzeżach San Carlos. Wieczorem trochę czasu spędziłem na dużej stacji paliw, udało mi się nawet wziąć prysznic i zrobić pranie.
Dzień 162, 2.04.2019, San Carlos – RN 144/40
149km, 15.8śr, 37.1max, 640m w górę, 9h26m, 11-28°C
Namiot rozbiłem w małym parku, ale trochę zbyt blisko drogi. W nocy ciężarówki trochę hałasowały. Noc ciepła, ale poranek wilgotny. Rano „spocony” namiot i sakwy. Przed wyjazdem podjechałem na stacje benzynową po zakupy. Wiedziałem, ze czeka mnie długi dzień bez żadnej cywilizacji po drodze. Jadąc na południe NR40 po 65km skończył się asfalt. Z tego co wiem będzie jeszcze kilka takich szutrowych odcinków. Dzień prawie, że upalny, z jednym łatwym podjazdem na około 1800m n.p.m. Poza jednym szczytem przypominającym wulkan i z drogą prowadzącą na szczyt oraz kanionem z jeziorem zaporowym o wodzie w kolorze turkusu na trasie nie ciekawego. Długie proste odcinki, półpustynna pampa i tylko widoczne z daleka szczyty po mojej prawej stronie. Przed wieczorem dojechałem do głównej drogi 144, która przez chwilę połączona jest z 40stką. Na koniec dnia przyjemny, płaski odcinek z wiatrem w plecy. O dziwo zaczęło wiać ze wschodu… Nocleg w krzaczorach w namiocie.
Dzień 163, 3.04.2019, RN 144/40 – Ruta 40
156km, 14.7śr, 33.2max, 660m w górę, 10h41m, 10-27°C
Wczoraj wieczorem nie dojechałem do wioski El Sosneado, a dziś nie dojechałem do Bardas Blancas. Przynajmniej rano mogę dość szybko zajechać na kawę i śniadanie 🙂 Przed południem dojechałem do miasta Malargue. Odwiedziłem bank, supermarket, stacje paliw i sklep rowerowy. Wszystko na głównej ulicy. Niestety znów nie udało mi się kupić dętki w rowerowym. Sprzedawca miał tylko w rozmiarze 700×23 do kolarek. Przynajmniej zrobiłem zapas łatek. Kawałek za miastem pierwszą z łatek już zużyłem po najechaniu na kolec. Na jednej dętce mam niż osiem łat! Dalej był bardzo łatwy podjazd na przełęcz bez nazwy na wysokość 2000m n.p.m. To ostatni raz kiedy przekroczyłem dwa tysiące metrów podczas tej wyprawy. Od przełęczy zaczeło mocniej wiać, niestety z przodu. Sądziłem, że uda mi się zjechać do wioski Bardas Blancas, ale zabrakło jakieś 10km. Nocleg znów w namiocie w krzaczorach niedaleko drogi. Drogą jeździ niewiele aut, więc w nocy będzie spokój. Jutro pewnie trochę krótszy etap ponieważ droga krajowa numer 40 na odcinku 80km przechodzi z asfaltu w szuter.
Dzień 164, 4.04.2019, Ruta 40 – Ranquil Norte
131km, 14.2śr, 43.6max, 650m w górę, 9h14m, 11-28°C
Już dawno nie miałem tak ciężej i wietrznej nocy. Wieczorem jak zwykle wiatr trochę ucichł, ale po północy rozpętała się prawdziwa wichura. Żałowałem, że nie udało mi się dojechać do wioski oddalonej o 10km, tam przynajmniej miałbym gdzie się schować przed wiatrem. Pół nocy nie przespałem, wiatr był tak mocny, że kiedy usiadłem, przewróciło mnie razem z namiotem. Gorszy był jednak pył i kurz, który przedostawał się do środka namiotu przez otwory wentylacyjne. Z tego co sobie przypominam, gorszą noc miałem tylko na wyspie Bornholm, kiedy na Bałtyku szalał sztorm, a dodatkowo ulewa zalewała mi namiot. O wschodzie słońca wiatr trochę ucichł i jadąc do wioski Bardas Blancas miałem nawet z wiatrem. W restauracji przy drodze zjadłem śniadanie, zrobiłem zakupy i ruszyłem dalej. Dowiedziałem się, że 20km dalej kończy się asfalt i szuter ciągnie się przez 80km. Za Bardas Blancas dalej miałem z wiatrem. Szkoda tylko, że na szutrze nie mogłem tego tak wykorzystać jak na asfalcie. Po wietrznej nocy cały napęd był oklejony piachem. Wiedząc, że czeka mnie jazda po szutrze, tylko go trochę oczyściłem. Kiedy znów wjadę na asfalt zrobię porządny serwis. Szutrowa droga najpierw prowadziła z dół, wzdłuż rzeki, a potem delikatnie pod górę na ponad 1400m n.p.m. Po drodze znów pojawiłu się platformy wietrznicze, a w oddali kilka wulkanów. Kilkanaście kilometrów przed wioską Ranquil Norte znów wrócił asfalt. W wiosce był tylko jeden mały sklepik. Była też informacja turystyczna, ale bez WiFi, a kobieta nie znała angielskiego. Przy informacji było nawet fajne miejsce na nocleg, ale wolałem się schować w domu w budowie, bo wiatr wciąż dość mocno powiewał.
Dzień 165, 5.04.2019, Ranquil Norte – Chosmalal
157km, 16.1, 58.2max, 760m w górę, 9h42m, 12-26°C
Noc w końcu spokojna i bezwietrzna. Przez większość dnia wiatr sprzyjał, a popołudniu była nawet cisza. Cały dzień na asfalcie i bez przebitych dętek. W miasteczku Barrancas i Buta Ranquil krótkie przerwy na śniadania. Potem prawie 90km etap do miasta Chosmalal. Kilka łagodnych podjazdów, zakrętów i zjazd na 1500m n.p.m. Potem zjazd do Chosmalal. Na trasie nic ciekawego poza wysokim wulkanem, który widziałem przez pół dnia. W Chosmalal zakupy, wieczór z kawą i WiFi na stacji paliw, a nocleg w namiocie w niewielkim parku przy rzece.
Dzień 166, 6.04.2019, Chosmala – Las Lajas
163km, 17.3śr, 58.6max, 590m w górę, 9h25m, 10-30°C
Kolejny długi i w sumie nudny dzień jazdy za mną. Argentyńska pampa coraz bardziej robi się monotonna… Tylko niskie pagóry, krzaki, wyschnięte koryta rzek. Odległości między miastami coraz większe, a pomiędzy nimi nie można liczyć na żadną możliwość chociażby uzupełnienia wody. Dziś temperatura sięgała 30°C, więc na trasie trochę się gotowałem. Każdy, kto mnie pyta gdzie jadę, ostrzega przez zimnem, którego ja w sumie nie mogę się już doczekać. Drogową monotonnię przerwały dziś dwa lisy, królik, kilka strusi, koni, osiołków, liczne grupy głośnych papug. Jutro ostatni dzień tygodniowego wyzwania jakie sobie narzuciłem. Nocleg w namiocie za stacją paliw za miastem Las Lajas. Gdyby nie komary, z chęcią spałbym na wolnym powietrzu na karimacie, jestem tylko na wysokości 750m n.p.m, a temperatura w nocy nie spada poniżej 12°C. Stacje paliw YPF, ACA nareszcie w standardzie europejskim ze wszyskimi wygodami, które pomagają w podróży. Dziś znów udało mi się wziąć prysznic i przeprać kilka rzeczy.
Dzień 167, 7.04.2019, Las Lajas – Escancia La Negra
148km, 17.4śr, 58max, 590m w górę, 8h28m, 12-31°C
Noc ciepła i spokojna. W oczekiwaniu na wschód słońca śniadanie i kawa na stacji paliw. Udało mi się w ciągu ostatniego tygodnia pokonać rowerowe wyzwanie wyprawowe, które polegało na przejechaniu 1000km w siedem dni. Ostatni tydzień pod względem ilości kilometrów wyglądał tak: 148+149+156+157+131+163+148=1052km Jak widać, 1000km wyszło nawet z małą górką. Średni dzienny dystans jaki musiałem pokonać to 143km/dzień. Nie było to jakieś szczególnie trudne wyzwanie, ale utrudnieniem był chwilami mocny wiatr, dwa szutrowe odcinki o łącznej długości 120km, spore odległości między miastami, nudna argentyńska pampa oraz wysokie temperatury popołudniami. Na dniach mam nadzieję przejechać jeszcze 200km w ciągu doby, to kolejne małe wyzwanie jakie sobie stawiam na drodze do Ushuaia. Liczę, że w końcu skończy się nudny region dojazdowy do ciekawszej części Patagonii. Poza tym standard jeśli chodzi o widoki, pogodę, styl jazdy. Dość płaski, gorąco, nudno. Nocleg w namiocie koło osady Escancia La Negra, przy drodze numer 40.
Dzień 168, 8.04.2019, Escancia La Negra – San Martin de los Andes
155km, 16.5śr, 50.3max, 480m w górę, 9h26m, 9-26°C
Piętnaście tysięcy kilometrów przejechane od początku wyprawy rowerowej przez najwyższe drogi i przełęcze Andów w Ameryce Południowej. Do końca wyprawy pozostało jeszcze jakieś 2400km. Już jutro wjeżdżam do pierwszego parku narodowego w Patagonii i na malowniczą drogę Siedmiu Jezior. Po tygodniowym wyzwaniu i przejechaniu 1000km w tydzień, dziś miałem zrobić sobie luźniejsze popołudnie i dojechać tylko do miasta Junin de los Andes, ale popołudniu wiatr powiewał mocniej z tyłu, więc wykorzystałem tą pomoc i podjechałem kolejne 40km dalej. W Junin tylko krótka przerwa na stacji paliw. Oczywiście do miasta wjechałem w trakcie sjesty i wszystko było pozamykane. San Martin de los Andes to kolejne miasto turystyczne. Sporo rezydencji, resortów, drogich hoteli. Nocleg na parkingu niedaleko jeziora Lago Lacar. W San Martin de los Andes zaczyna się malowniczy odcinek drogi numer 40 o nazwie Droga Siedmiu Jezior 🙂
Dzień 169, 9.04.2019, San Martin de los Andes – Villa la Angostura
109km, 15.1śr, 57.1max, 880m w górę, 7h12m, 6-24°C
Noc trochę wietrzna, ale ciepła i spokojna. Tylko wieczorem przez parking przejechało kilka aut. Rano podjechałem na dworzec autobusowy na kawę i kanapkę. W końcu skończyła się nudna pampa i zaczęła malownicza droga wzdłuż patagońskich jezior. Najpierw przejechałem obok Lago Lacar, którego długość wynosi aż 25km. Potem na trasie było jeszcze ich sporo i napewno więcej niż siedem. Malowniczy odcinek drogi nazywa się właśnie Siete Lagos czyli Siedem Jezior. To bardzo popularny region, że na całej trasie Siedmiu Jezior spotkałem po drodze więcej wypraw rowerowych, niż przez całą podróż do tej pory. Nocleg w namiocie na parkingu w centrum Angosturam.
Dzień 170, 10.04.2019, Villa la Angostura – Rio Villegas
140km, 16,5śr, 47.7max, 520m w górę, 8h30m, 5-21°C
Nic na parkingu w środku miasta spokojna i jednak bez deszczu. Poranek chłodny, wilgotny. Drugi dzień jazdy wzdłuż jezior. Dziś minąłem ich cztery. Przed pół dnia odjeżdżałem duże jezioro Lago Nahuel Haupi, a popołudniu przejechałem przez miasto San Carlos de Bariloche. To „Mała Szwajcaria”, bo tak mówi się o tym miejscu. Młode miasto, bo zaledwie ze stu letnią historią. Spory wpływ na rozbudowę Bariloche mieli niemieccy i austraccy imigranci. Do Bariloche, jak i kilku innych miasta Ameryki Południowej, uciekło i znalazło schronienie wielu nazistów po drugiej wojnie światowej. Wyjeżdżając do Bariloche zmieniłem prowincję z Mendozy na Rio Negro. Miasto jest pięknie położone nad jeziorem z widokiem na okoliczne góry. Znajduje się tutaj znany ośrodek sportów zimowych. Za Bariloche minąłem jeszcze trzy piękne jeziora. Na uwagę zasługują jednak niewysokie góry o bardzo ostrych zębach. Druga część dnia z wiatrem, więc do wieczora wkręciłem jeszcze sporo kilometrów. Nocleg w namiocie kilkanaście kilometrów przez wioską Rio Villegas.
Dzień 171, 11.04.2819, Rio Villegas – Epuyen
111km, 17.3śr, 48.9max, 690m w górę, 6h22m, -2-19°C
Pierwsza mroźna noc od wielu dni. Rano na namiocie i rowerze cienka warstwa lodu. Do wioski Rio Villegas czekał mnie zjazd i nie był zbyt przyjemny właśnie ze względu na chłód. Cieplej zrobiło się dopiero koło 10:00. Zjechałem najniżej od wielu miesięcy bo tylko na wysokość 400m n.p.m. Druga część dnia zdecydowanie cieplejsza i bardziej płaska. Zaczynają się kłopoty z ogumieniem. Dziś miałem ciężką do załatania dziurę w dętce, od wewnętrznej strony. Musiałem udać się do specjalisty w wulkanizacji. Planowałem przejechać 140km, udało się 30km mniej. Spanie w namiocie obok stacji paliw w wiosce Epuyen. Wieczór i następny poranek spędzony w restauracji przy stacji paliw.
Dzień 172, 12.04.2019, Epuyen – Esquel
123km, 16.5śr, 52.4max, 470m w górę, 7h26m, 5-14°C
Tym razem noc o wiele cieplejsza i mniej wilgotna. Śniadanie i kawa na stacji paliw. Lubię tak zaczynać dzień 🙂 Niestety ze względu na pogodę musiałem zmienić plan dnia. Zamiast wjeżdżać do Parku Narodowego Los Alerces kontynuowałem jazdę drogą 40. Rano była bardzo gęsta mgła, potem trochę deszczu. Przed południem zaczęło się przejaśniać, ale za to pojawił się wiatr. Omijając park narodowy zaoszczędziłem dodatkowe 30km jazdy, 350 pesos i kilkadziesiąt kilometrów jazdy po szutrze. Przy słabej pogodzie i tak bym niewiele zobaczył w parku. Po dosyć monotonny dniu, wieczorem dojechałem do miasta Esquel. Zrobiłem zakupy i zajechałem na stacje paliw. Udało mi się wziąć prysznic, zjeść kolację i posiedzieć w cieple. Nocleg bez namiotu w przedsionku zamkniętej restauracji na przeciwko stacji paliw. Przynajmniej miałem ochronę przed silnym wiatrem.
Dzień 173, 13.04.2019, Esquel – Gobernador Costa
178km, 20.8śr, 55.6max, 320m w górę, 5-14°C
Noc bardzo wierzna, ale wybrałem dobre miejsce, więc miałem ciszę. Rano, tuż po otwarciu stacji paliw udałem się na kawę i śniadanie. Wyruszyłem chwilę po ósmej, jak tylko zrobiło się bardziej jasno. Od pierwszych kilometrów wiatr wiał mocno z kierunków Południowo-Zachodnich, co mi bardzo pomagało. Przez cały dzień średnia prędkość jazdy nie spadała poniżej 20km/h. Bardzo płaski etap z niewielkimi podjazdami. Popołudniu szybko się zachmurzyło i zaczęło padać. Temperatura błyskawicznie spadła z 14 do 5°C. Chwilami padał deszcz ze śniegiem. Z przerwami w deszczu przejechałem jakieś 40km. Na kilka kilometrów przez wioską Gobernador Costa zaczęło się przejaśniać. W wiosce już świeciło słonce, a ja szukałem hotelu, aby się wysuszyć. Do wioski udało mi się dotrzeć przez zachodem z dystansem 178km, co jest kolejnym rekordem wyprawy. Średnia prędkość także powyżej 20km/h. Nocleg w hotelu, a w cenie śniadanie. Najbardziej zadowolony byłem jednak z kaloryfera na którym mogłem wysuszyć wszystkie rzeczy i buty.
Dzień 174, 14.04.2019, Gobernador Costa – Tamariscos
121km, 17.4śr, 33max, 590m w górę, 6h56m, 6-12°C
Po nocy w hotelu, rano śniadanie w stylu szwedzkiego stołu. Ciężko było mi się zebrać, szczególnie że w nocy oglądałem wyścig F1. Śniadanie po ósmej, wyjazd o 9:00. Rano nie wiało prawie wcale, ale z każdą godziną zaczynało dmuchać bardziej, dziś z kierunków zachodnich. Do południa średnio mi się jechało, dopiero popołudniu złapałem odpowiedni rytm. Trasa łatwa, płasko, długie proste odcinki, typowa pampa. Po drodze mijałem stada owiec, krów, koni. Z dzikich zwierząt dostrzegłem sporo gwanako, kilka strusi, lisa, królika oraz pancernika. Pancernik przebiegł przez drogę jakieś 10 metrów przede mną. Zdążyłem go dogonić i zrobić mi kilka zdjęć. Nie sądziłem, że parcerniki są takie szybkie. Kiedy go dogoniłem, zatrzymał się i ładnie przypozował do zdjęcia. Chwilę potem uciekł 🙂 Przed wieczorem dojechałem do miejsca zwanego Tamariscos, którego się nie spodziewałem. Zajazd w wieloletnią historią, mała restauracja, możliwość noclegu i zakupu paliwa. W portfelu miałem tylko 100 pesos, więc w sumie nie za dużo. Gospodyni Liliana zaproponowała mi jednak spanie za darmo w małym pokoiku. Musiałem jedynie wpisać się na listę. W księdze gości było sporo innych cyklistów, także z Polski. Dostałem też kolację, kawał kości z mięsem oraz zapiekankę z warzyw. Noc przerywana hałasem ciężarówek, ale o wiele spokojnejsza niż jakbym miał spać w namiocie.
Dzień 175, 15.04.2019, Tamariscos – Rio Mayo
111km, 17.5śr, 59.6max, 320m w górę, 6h20m, 4-12°C
Poranek chłodny i wietrzny. Na parkingu stało kilkanaście ciężarówek, kierowcy pewnie kręcili pauzę. Wiatr w dalszym ciągu z kierunków północnych lub zachodnich co bardzo mi sprzyja. Do wioski Rio Mayo, chciałem dojechać jak najszybciej aby zrobić sobie wolne popołudnie. Do Rio Mayo zajechałem po 15:00. Do skrzyżowania dróg 40 i 26 wiatr bardzo pomagał. Kiedy jednak potem skręciłem lekko na zachód już nie było tak łatwo.. Prędkości tylko w okolicach 15-17km/h. Przed końcem jazdy znów wystraszyłem kilka strusi 😁 Popołudnie na stacji paliw w Rio Mayo, nocleg w namiocie za stacją. Znów udało się wziąć prysznic. Jutro jakieś 120km do kolejnego miasteczka.
Dzień 176, 16.02.2019, Rio Mayo – Perite Moreno
127km, 17.4śr, 54.9max, 460m w górę, 7h20m, 7-15°C
Noc spokojna pomimo silnego wiatru. Fajnie schowałem się za stacją paliw i byłem osłoniony. Zaraz po tym jak wyjechałem z miasteczka i wróciłem na płaskowyż czekał mnie przejazd przez 25km prostej jak strzała odcinka drogi 40. Straszna nuda, dobrze, że na dzień dobry. W międzyczasie jubileusz i 16000km pokonane od początku wyprawy. Potem jeszcze zmiana prowincji na Santa Cruz, to przed ostatnia prowincja w Argentynie na trasie wyprawy. Dziś na pampowej trasie próbowałem zwracać uwagę na wszystko inne niż droga… Chmurki, zwierzątka, ptaszki. Trochę pomogło uporać się z płaską, pierwszą częścią dnia. Potem było trochę pagórków i nawet wjechałem na 800m n.p.m, żeby potem ponownie zjechać na 400. Najwięcej minąłem dziś małych strusi, nandu, trochę strachliwych gwanako, królika, lisa i piękne łabędzie. Popołudniu po 127km wjechałem do miasta Perito Moreno. Wieczór oczywiście na kolejnej stacji paliw, ale przejeżdżając przez miasteczko minąłem kilka ciekawych murali. Oczywiście cały dzień w towarzystwie wiatru. Na początku dnia bardziej w plecy, potem mocniej z boku. Nocleg w namiocie kilkaset metrów od stacji, obok nieczynnej restauracji. Zacisze i osłona przed wiatrem.
Dzień 177, 17.04.2019, Perito Moreno – Bajo Caracoles
132km, 17.0śr, 54.6max, 590m w górę, 7h46m, 5-16°C
Cały wieczór, noc i poranek bardzo wietrzne. Ponownie udało mi się dobrze schronić przed wiatrem. Rano oczywiście kawa i śniadanie na stacji paliw. Potem wyjazd z miasta i kierunek południe, cały czas drogą 40. Początkowo było nieźle, bo z wiatrem w plecy, popołudniu jednak zaczął bardziej przeszkadzać. Na trasie było dziś trochę pagórków i nawet mała przełęcz o nazwie Abra Sumich. Minąłem sporo sztuk gwanako, ciekawie wyglądające czerwone skały oraz skrzyżowanie dróg skąd można było dojechać do jaskini Cueva de los Manos z dziesiątkami odbić dłoni na ścianach jaskini tutejszych Indian. Po 17:00 dojechałem do małej wioski Bajo Caracoles. Tutaj od razu zaczepił mnie Juan Carlos, który pracuje w lokalnej przychodni i prowadzi nieoficjalny camoping. Zaproponował mi nocleg w szopie z łóżkiem, prądem, była nawet woda i kaloryfer. Wieczór spędziłem w restauracji pobliskiego hotelu, przy którym była także mała stacja paliw i sklepik.
Dzień 178, 18.04.2019, Bajo Caracoles – Estancia Santa Thelma
179km, 18.8śr, 42.6max, 260m w górę, 9h33m, 6-11°C
Trochę niespodziewany rekord wyprawy i przejechane 179km dziś. Poranek także zaskoczył, do 10:00 było bezwietrznie. W końcu było można usłyszeć własne myśli, a także muzykę w mp3. Potem wiało już coraz mocniej, głównie z zachodu. Do ciekawego hotelu stylizowanego na mały zamek w miejscu Las Horquetas trochę walczyłem z bocznym wiatrem. W międzyczasie spotkałem lisa, który nawet przysiadł na chwilę i pozwolił się sfotografować. W hotelu zrobiłem sobie krótką przerwę. Zjadłem ciastka, banana i napiłem się kawy przy kominku, a raczej kozie. Kolejne 60km pokonałam w dwie i pół godziny za sprawą wiatru i zmiany kierunku jazdy na wchód. Aż do skrzyżowania dróg 40 i 29 pędziłem jak szalony ze średnią 26-28km/h. Mapy gugle błędnie wskazują drogę 40, której przebieg został zmieniony i prowadzi teraz przez miasteczko Gobernator Gregores. Stara droga 40 wciąż jest szutrowa. Przez nocą chciałem dojechać do kolejnego hotelu, aby rozbić namiot, w jakimś osłonionym od wiatru miejscu. Okazało się, że Estancia Santa Thelma jest trochę dalej od drogi. Przy drodze stała jednak stara ciężarówka, Belforf. Miałem nawet wybór, spanie w kabinie lub na pace. Kabina była trochę zbyt mała aby wyprostować nogi, więc wybrałem drugą opcje. Namiot rozbiłem w tylnej części pojazdu, wysokie ściany części ładunkowej dobrze chroniły przed silnym wiatrem.
Dzień 179, 19.04.2019, Estancia Santa Thelma – Lago Cardiel
115km, 16.3śr, 32.5max, 480m w górę, 7h02m, 5-16°C
Noc bardzo wietrzna, gdybym się rozbił na otwartej przestrzeni pewnie nie przespał bym całej nocy, a tak ścianki ciężarkówki skutecznie ochroniły mnie przed wiatrem. Rano nawet szybko udało mi się dojechać do miasta Gobernador Gregores. W mieście odpocząłem godzinę przy kawie na stacji paliw i zrobiłem duże zakupy na kilka dni w supermarkecie. Poranek jeszcze wietrzny, ale z południe była zupełna cisza. Jednak nawet w Patagonii za dni kiedy nie wieje wcale. Godzinę po tym jak wyjechałem z miasta znów zaczęło trochę powiewać, ale już nie tak mocno jak wczoraj. Po ponad 50km asfaltu, przed wieczorem dojechałem do odcinka szutrowego, który ma podobno 70km. Jutro się o tym przekonam. Wczoraj noc na pace ciężarówki, a dziś pod drogą, a raczej w dużym przepuście wodnym. Wieczór prawie bez wiatru, być może dlatego, że jest pełnia księżyca, ale jak zacznie wiać w nocy to mam osłonę. Padać nie powinno więc mnie nie zaleje… Niebo bezchmurne, a Krzyż Południa prawie pionowo w górze nade mną.
Dzień 180, 20.04.2019, Lago Cardiel – RT40
125km, 15.3śr, 32.8max, 470m w górę, 8h10m, 6-19°C
Jeden z cieplejszych i mniej wietrzych dni w Patagonii. Noc także spokojna, cicha, sucha. Wschód słońca o 8:30, w tym samym czasie księżyc w pełni zaczynał zachodzić. Wczoraj wieczorem zacząłem jazdę po ostatnim szutrowym odcinku ma trasie wyprawy, a dziś po 72km zakończyłem go. Było trochę kamieni, ale też sporo szybkich, twardych odcinków. Kilka kilometrów po tym jak zacząłem jazdę minąłem spore jezioro Lago Cardiel. Potem, po najechaniu na kamień złapałem flaka w tylnym kole. Przy okazji zmiany dętki zmieniłem też oponę z tą z przyczepy, która była w lepszym stanie. Popołudniu, po 100km dojechałem do wioski Tres Lagos. Prawie każdy dom o budynek pomalowany był w innym kolorze. Tu zrobiłem zakupy, na przerwę podjechałem dwa kilometry dalej, gdzie znajduje się mała stacja paliw. Na ścianie stacji setki naklejek z poprzedznich wypraw, głównie motocyklowych. Po odpoczynku chciałem dojechać do skrzyżowania dróg 40km dalej, ale niestety zaczęło ponownie wiać i przejechałem tylko 20km. Nocleg ponownie w przepuście wodnym pod drogą.
Dzień 181, 21.04.2019, RT40 – Mirador Cuesta de Miguez
134km, 17.9śr, 49.7max, 660m w górę, 7h28m, 6-17°C
Drugi z rzędu ciepły dzień. Rano mocniejszy wiatr z północy, który popołudniu był prawie nieodczuwalny. Planowałem podjechać do miasta El Chalten, ale dodatkowe 180km to za dużo i musiałbym potem bardzo gonić do Ushuaia. Szczyty Fitz Roy i Cerro Torre widziałem z odległości 95km. Nawet z tak daleko robią ogromne wrażenie, jak i całe pasmo „końcówki” Andów. Minąłem dziś dwa duże jeziora, Lago Viedma i Argentino, oba o mocno turkusowym odcieniu wody. Ciekawe, że wody z jeziora Viedma wpływają do Argentino. Koniec dnia to podjazd pod przełęcz z wysokości 230m na prawie 800m n.p.m. Nocleg tym razem w garażu służb drogowych niedaleko drogi. Ogromna brama była zamknięta, ale w rogu budynku była półmetrowa szpara przez którą mogłem wejść do środka. Przez całą noc byłem osłonięty od wiatru. Wieczorem pierwsze podczas tej wyprawy i zapewne jedyne gotowanie na kuchence. Zjadłem kisiel i wypiłem herbatę.
Dzień 182, 22.04.2019, Mirador Cuesta de Miguez – Tapi Aike
105km,
Kolejna spokojna noc, w nocy wiatr się uspokoił. Poranek pochmurny i pierwszy raz od dawna nie zobaczyłem wschodu słońca. Ogólnie cały dzień dość ponury, popołudniu nawet trochę pokropiło. Wiatr lekko z tyłu. Rano półgodzinna wspinaczka na przełęcz i punkt widokowy na wysokość 830m n.p.m, a potem lekko w dół aż do skrzyżowania dróg 40 i 7 w miejscu El Cerrito, w którym znajduje się tylko budynek służb drogowych AGVP. Przy budynku był zbiornik z wodą pitną, więc nabrałem sobie trochę do bidonów. W budynku nikogo nie było, ale w sezonie sypią tu wielu rowerzystów. Od skrzyżowania El Cerrito do kolejnego w miejscu Tapi Aike droga jest szutrowa. Co prawda można jechać asfaltem na około przez stację La Esperanza ale to dodatkowe kilkadziesiąt kilometrów. Znak pokazuje 70km do Tapi Aike, w rzeczywistości to około 65km. Na trasie sporo kamieni, ale też wiele kilometrów dobrego, ubitego i szybkiego traktu. W kilku miejscach drogi strzegą kukły wyglądające jak czarownice, zapewne ustawione przez drogowców. W środkowej części trasy dostrzegłem kota pystynnego (gato patagonico), z początku myślałem że to lis (zorro), ale nie miał tak grubego ogona. Niestety szybko uciekł i nie zdążyłem zrobić mu zdjęcia. Popołudniu dojechałem do osady Tapi Aike. Stacja paliw, policja i drogowcy AGVP na środku niczego. Na stacji kupiłem tylko kilka paczek ciastek, nic innego nie było. Nocleg obok policji przy ścianie, która osłaniała mnie przed wiatrem. Na stacji paliw cała ściana zaklejona pamiątkami bo setkach wypraw przez cały kontynent.
Rozplanowałem sobie kolejne dwa dni jazdy. Muszę zdążyć na prom na drugą stronę Cieśniny Magellana, który odpływa o 16:30 z miasta Punta Arenas i płynie do Porvenir. Rejs trwa dwie godziny, a dystans to około 40km. Jest też poranny prom o godzinie 9:00, ale prawie połowa dnia na jazdę by mi przepadła. Opcja popołudniowa z noclegiem w Porvenir jest bardziej sensowna.
Noc w przystanku o wiele cieplejsza niż w namiocie. Poranek chłodny, ale bezwietrzny. Etap dość płaski, prosty. Krajobraz bardzo podobny do wczorajszego. Po drodze minąłem dwa małe jeziorka na których brodziło kilkanaście flamingów. Popołudniu dojechałem do wioski Villa Tehuelches przy głowej drodze. W przydrożnej restauracji zjadłem kanapkę i rogalik, popijając kawą. Nocleg kawałek dalej w nowym schronie dla turystów.
Urozmaicony dzień. Poranek tym razem z temperaturą -1°C. Popołudnie podobnie jak ostatnie kilka dni dość ciepłe i przyjemne. Materac się spisał i miałem wygodne spanie. Rano kontynuacja drogi szutrowej i dojazd do głównej drogi asfaltowej numer 257. Potem dość szybko odcinek do granicy z Argentyną. Przed granicą zajechałem do małej restauracji przy drodze na śniadanie o godzinie 15:00 🙂 Ostatni raz już wyjechałem z Chile i ostatni raz wjechałem do Argentyny. Oczywiście od granicy z Chile do głównej drogi w Argentynie numer 3 droga znów była szutrowa, ale tylko 6km. Już po stronie argentyńskiej krótka przerwa w restauracji. Niestety nie można było płacić kartą, a za resztę pesos które miałem w portfelu kupiłem tylko kawę i mały kawałek ciasta. Była godzina 17:00, a do miasta Rio Grande pomad 80km. Asfalt był niezły, wiatr miałem z tyłu, ruch samochodowy niewielki, więc postanowiłem zrobić sobie wieczorną jazdę i dojechać jak najbliżej miasta. Z drogi mogłem obserwować otwarty Ocean Atlantycki od wschodniej części kontynentu południowo-amerykańskiego. Udało mi się wykręcić ponad 65km i po godzinie 21:30 kiedy zaczynał padać deszcz, rozbiłem namiot około 15km przed miastem Rio Grande. Miejsce dość specyficzne bo blisko sanktuarium Gauchito Hill, w sumie trochę jak cmentarz… Gdyby nie deszcz pewnie udałoby mi się dojechać do miasta i być może mimo późnej pory także zanocować u hosta z Warmshowers.
W nocy opady raczej przelotne, nie zrobiły mi żadnej krzywdy, obyło się bez kałuży w namiocie. Rano szybko podjechałem do miasta mimo deszczu i zdążyłem obejrzeć wyścig F1 przez jakiś stream w internecie. Potem ponownie skontaktowałem się z hostem z Warmshowers o imieniu Desiz, który zgodził się przenocować mnie podczas następnej nocy. Wg prognoz cały dzień zapowiadał się deszczowy. Na dodatek w tylnym kole miałem znów problem z dętką, która powoli przepuszczała powietrze. Desiz zaprasza do siebie gości nie tylko poprzez serwis Warmshowers, ale też Couchsurfing i wieczorem przy stole spotkało się aż osiem osób. Większość z Brazylii i po jednej z Kostaryki i Polski 🙂 Na kolację pastaparty. Noc spędziłem na podłodze w kuchni, gdzie nie było tak gorąco jak w salonie 🙂
Przedostani dzień jazdy za mną. Po wczorajszych opadach deszczu trwających prawie dobę, dziś poranek pochmurny, ale popołudnie już słoneczne. Temperatura dość niska, 6-7°C, za to wiatr dziś powiewał z każdej strony, dobrze że niezbyt mocno. Wczoraj wieczorem uczta i pastaparty w domu Warmshowersowo-Couchsurfingowy
Piękny ostatni dzień jazdy do Ushuaia. Poranek mroźny, w namiocie -1, a na zewnątrz około -3°C. Na kawałku trawnika za stacją paliw w Tolhuin udało mi się wczoraj rozbić namiot i przespać spokojnie noc. Rano o ósmej, kiedy stacje ponownie otwarto, zameldowałem się na kawę, śniadanie i odmrażanie. Do południa słońce miało problem, aby przebić się przez chmury. Dopiero popołudniu było więcej przejaśnień, ale temperatura i tak nie wzrosła powyżej 5°C. W połowie dzisiejszego etapu czekał mnie krótki i łatwy podjazd na przełęcz o nazwie Paso Garibaldi na wysokość około 450m n.p.m. Na przełęczy znajduje się punkt widokowy na dolinę i jeziora Lago Escondino oraz Lago Fagnano. Dalej na zjeździe musiałem uważać bo było mokro i ślisko. Na drodze rozsypane było sporo soli, na dole rower i buty miałem białe. Minąłem nieduży wodospad przy drodze i niesamowite szczyty tuż przed samym Ushuaia. Ostatni pełny dzień jazdy zakończyłem z dystansem 105km. Tuż przed Ushuaia zatrzymał się samochód z którego wysiedli Helena i Seweryn, Polacy, którzy także podróżowali po Ameryce Południowej. Najpierw zaproponowali mi wspólną kolację, a potem jak dowiedzieli się, że kolejne dwie noce mam zamiar spać w namiocie w Ushuaia, zapłacili za pokój hotelowy dla mnie. No takiego zakończenia wyprawy to naprawdę się nie spodziewałem 🙂
Wolny dzień w Ushuaia i tak miałem spędzić na rowerze. Planowałem zwiedzić miasto na dwóch kółkach oraz pojechać do Parku Narodowego Ziemi Ognistej, który jest tylko kilkanaście kilometrów na zachód od miasta. Niestety pogoda pozwoliła mi tylko na zjeżdżenie Ushuaia. Prawie całe popołudnie padało. Pierwszy mają w Argentynie to również dzień wolny od pracy. Na moją niekorzyść wszystkie duże sklepy były zamknięte. Musiałem przecież znaleźć pudło na rower i się spakować do odlotu. Z pomocą przyszedł mi mieszkaniec Ushauaia, Włoch z pochodzenia, Maurizio. Spodobał mi się mój rower i nawet zrobił mu zdjęcie. Zapytałem go, gdzie mogę znaleźć duże pudło na rower. Zaproponował, że jutro zawiezie mnie do magazynów w strefie przemysłowej miasta i tam na pewno znajdę odpowiednie pudło. Miałem też małą zagwozdkę z odprawą online lotu. Wg informacji na stronie na której kupiłem bilet, mail z linkiem do odprawy online powinien dostać od 48 do 8h przed pierwszym odlotem. Nie dostałem takiego maila i napisałem wiadomość do biura. Okazało się, że odprawić się mogę za darmo na lotnisku przed samym odlotem. Popołudniu kilka razy wyszedłem w miasto kiedy deszcz akurat miał przerwę. Pokręciłem się po uliczkach, zrobiłem kilka zdjęć murali i zjadłem kilka empanadas na pożegnanie z Argentyną i całą Ameryką Południową. Wieczorem tylko rozkręciłem calu rower i sprzęt, aby rano już na to nie tracić czasu.
Dzień zacząłem o 7:00 od prysznica. Potem szybie śniadanie i po ósmej już byłem pod supermarketem aby kupić kilka rzeczy. Supermarket otworzyli o 8:30, więc miałem czas na mały spacer po centrum. Potem skontaktowałem się z Maurizio, który zabrał mnie do magazynu pełnego kartonów. Drugi mniejszy karton, znalazłem w jednym z kontenerów niedaleko hotelu. Pakowanie zajęło mi ponad godzinę ponieważ musiałem dopasować karton do roweru i innych rzeczy w środku. Trochę przyciąłem, trochę zagiąłem, resztę okleiłem taśmą samoprzylepną i karton był lepszy niż oryginalny. Ponieważ nie miałem już pesos a w taksówkach nie można w Ushuaia płacić kartą, z pomocą znów przyszedł Maurizio, który zawiózł mnie na lotnisko. Kiedy będę następnym razem w Ushuaia, obiecałem, że przywiozę mu butelkę polskiej wódki 🙂 Na lotnisku odprawa poszła gładko, ale początkowo pracownik lotniska chciał żebym zapłacił na rower, który znajdował się w pudle. Oczywiście nie zgodziłem, ponieważ miałem możliwość zabrania dwóch sztuk bagażu do 32kg każda i małego podręcznego. Pracownik musiał skonsultować się z przełożonym i okazało się, że jednak nie muszę nic dopłacać. Mały karton ważył 25kg, duży z rowerem 26kg, a podręczny niecałe 6kg. Planowany wylot z Ushuaia był o 14:40, ale było małe spóźnienie i samolot wystartował po 15:00. Nie łatwo było wsiąść w odpowiedni samolot do Buenos Aires ponieważ w ciągu jednej godziny z Ushuaia do stolicy Argentyny były aż trzy takie loty i to z bramek obok siebie, których z resztą na małym lotnisku jest tylko kilka.Przelot z Ushuaia do Buenos Aires nie był bezpośredni o czym wiedziałem od początku, kiedy kupowałem bilet. Na trasie z Ushuaia samolot ładował najpierw w Bahia Blanca, a potem w Mar del Plata. Przynajmniej miejsce miałem lepsze, siedziałem przy oknie, w pierwszym rzędzie zaraz za klasą biznes i miałem sporo więcej miejsca na nogi. Przelot do Buenos Aires samolotem Embraer 190. Do jedzenia tylko orzeszki i napój. W Bahia Blanca z samolotu wysiadło większość pasażerów, wsiadło mniej niż w Ushuaia. W międzyczasie uzupełniono paliwo i ponownie przygotowano samolot do dalszego lotu. Było sprzątanie, odkurzanie i uzupełnianie słuchawek. Samolot ponownie wystartował po pół godzinie od lądowania. W sumie pierwszy raz miałem takie międzylądowanie z siedzeniem w samolocie. W Buenos Aires lądowanie o 20:40 i trzy godziny oczekiwania na drugi, najdłuższy lot do Stambułu w Turcji. Po dwóch godzinach oczekiwania na kolejny lot tym razem wsiadłem do olbrzyma B777-300. Do kolejnego miedzylądowania z Sao Paulo w Brazylii leciałem dwie godziny. Samolot nawet w jednak czwartej nie był zapełniony. Obok mnie były dwa wolne miejsca. Miałem nadzieję, że do Turcji też tak będzie. Miałbym możliwość spania na leżąco. W Sao Paulo samolot stał godzinę. W tym czasie ekipy porządkowe w ekspresowym tempie doprowadziły pokład do przyjęcia kolejnych pasażerów. Niestety w Sao Paulo samolot zapełnił się prawie w całości. Kolejne 12h lotu do Istambułu musiałem więc, spać na siedząco. W samolocie było WiFi za dodatkową opłata, oraz kilka programów TV na żywo. Najdłuższa część lotu miała za to najlepsze menu. Dwa spore posiłki zaraz na początku lotu i pod koniec, kanapki, mufinki i napoje do dyspozycji przez cały czas. W Stambule wylądowałem przed 21:00, mając do kolejnego lotu prawie 10h czasu. Sądziłem, że lotnisko W Buenos Aires to megakonstrukcja, ale lotnisko w Stambule jest jeszcze większe. W Buenos było ponad 200 bramek do odlotów z jednego terminala, a Stambuł aż onieśmiela bogactwem i przepychem. Całą noc musiałem spędzić w Turcji na kolejny lot do Berlina. Spanie na uboczu, na podłodze, na śpiworku 😁
Paso de Jama – 4200m
Paso Sico – 4092m
Abra el Acay (Acay Pass) – 24°26’12.90″S 66°14’58.91″W – 40
Cerro Torre – 49°18’16.53″S 72°54’53.21″W z 23 – El Chaltén – Tres Lagos
Abra Fundición 5050m
Abra el Acay 4972m
El Aguilar 4895m
Paso de Agua Negra 4780m
Paso de San Francisco 4748m
Abra del Gallo 4630m
Abra de Chorrillos 4560m
Abra del Lizoite 4536m
Pascua Lama 4500m
Abra Veladero* 4,487m
Abra de Sey* 4,463m
Abra Falda Cienaga* 4,442m
Portezuelo de Laguna Brava 4,379m
Abra de Arizaro 4,330m
Abra de Quiron 4,182m