Podsumowanie

Podsumowanie samotnej wyprawy rowerowej „Andes Expedition 2018-19 – rowerem po Andach”

23.10.2018-4.05.2019

Wyprawa rowerowa miała na celu przejazd głównym pasmem Andów z północy na południe Ameryki Południowej oraz zdobycie możliwie największej ilości jak najwyższych dróg  i przełęczy. Cała rowerowa podróż trwała 194 dni podczas których przejechałem 17692km. Odliczając przeloty, dni w których odpoczywałem oraz dni deszczowe, liczba dni jazdy wyniosła 171, a to znaczy że średni dzienny dystans wyprawy przekroczył 100 kilometrów dziennie i wyniósł dokładnie 103,46km/dzień. Najdłuższy dystans dzienny wyprawy to 179km, najwyższa prędkość to ponad 70km/h. Łączna ilość podjazdów powyżej 2000, 3000, 4000 i 5000 metrów n.p.m. na jakie udało mi się wjechać wyniosła około 117. Podczas całej wyprawy łączna ilość przewyższeń, podjazdów liczonych w metrach to 207700m czyli 207km w górę! To znaczy, że średnie dziennie przewyższenie wyniosło prawie 1200 metrów. Rekordowa podczas wyprawy wspinaczka na przełęcz Abra de Malaga zaowocowała najwyższym dziennym przewyższeniem ponad 3800 metrów podjazdu w pionie! Spora była też rozpiętość temperatur podczas wyprawy. Podczas najzimniejszej nocy na wysokości 5300m n.p.m. temperatura spadła do -15°C, najcieplej było w Wenezueli i Kolumbii, gdzie temperatura sięgała + 38°C.

Wenezuela 1179 kilometrów i 20100 metrów w górę
Kolumbia 2171 kilometrów i 42200 metrów w górę
Ekwador 1655 kilometrów, 26190 metrów w górę
Peru 3846 kilometrów i 63630 metrów w górę
Boliwia 904 kilometrów i 11170 metrów w górę
Chile 1448 kilometrów i 15440 metrów w górę
Argentyna 6489 kilometrów i 30950 metrów w górę

Wyprawa przez Andy była moją drugą najdłuższą pod względem długości i dystansu podróżą rowerową. Dłuższa była w Ameryce Północnej (8 miesięcy, 26000km, 203km w górę w pionie, 120 podjazdów powyżej 2000, 3000, 4000m n.p.m.).

Ze względu na ogromną ilość zaplanowanych do pokonania wysokogórskich podjazdów motto wyprawy brzmiało :
„Nie narzekaj, że masz pod górę, skoro zmierzasz na szczyt”.

Po drodze przejechałem przez siedem krajów Ameryki Południowej począwszy od Wenezueli, jadąc kolejno przez Kolumbię, Ekwador, Peru, Boliwię, Chile i kończąc w Argentynie. Wyprawę zacząłem w stolicy Wenezueli – Caracas, a zakończyłem w Ushuaia, jednym z dwóch najbardziej na południe wysuniętych miast świata. Praktycznie cała wyprawa prowadziła przez najdłuższy łańcuch górski Świata – Andy. Podczas wyprawy przejechałem przed cztery południowoamerykańskie stolice – Caracas, Quito, Bogota, La Paz. Zarówno Caracas jak i Bogota to według statystyk, dwa miasta w czołówce najbardziej niebezpiecznych metropolii świata. Przejeżdżając przez cały kontynent z góry na dół minąłem Równik oraz Zwrotnik Raka. Wielokrotnie, w zależności od rejonu i wysokości krajobraz ciągle się zmieniał. Przejechałem przez gęste lasy równikowe, wysokogórskie pustynie, trawiaste stepy. Na swojej drodze mijałem wiecznie zielone krzewy kawowców, wysokie bananowce, a także uprawy peruwiańskich ziemniaków i pola ryżowe. Widziałem jak rosną krzewy koki i tytoniu. Kiedy przejeżdżałem przez Peru trwała akurat pora deszczowa, a koniec wyprawy był jednocześnie początkiem zimy na Ziemi Ognistej.

Zaliczyłem wiele celów głównych wyprawy, które miałem zaplanowane. Wielu nie udało się zdobyć, ale też zdobyłem takie o których nie wiedziałem. Poza celami głównymi w postaci najwyższych dróg i przełęczy w Andach odwiedziłem lub przejechałem też wiele atrakcji turystycznych na trasie wyprawy. Zaczynając od tak rozległych terenów Płaskowyż Altiplano o wysokości powyżej 4000m n.p.m., Jezioro Titicaca o długości ponad 150km i Pustyni Atacama, a kończąc na Patagonii i Ziemi Ognistej, które same w sobie są już warte zobaczenia. Na Atacamie przejechałem pustynne odcinki po których prowadziły etapy rajdu Dakar oraz minąłem słynną skałę Rock Tree, uformowaną przez wiatr. Wjechałem na Drogę Śmierci w Boliwii, ale z powodu ulewnego deszczu i pory deszczowej w tej okolicy nie udało mi się jej przejechać w całości. Tym razem nie udało mi się zobaczyć między innymi solniska Salar de Uyuni, Geoglifów z Nazca, Gór Tęczowych Rainbow Mountains i monumentu Giant Hand.

Rowerowa Korona Ziemi
… nie do końca mogę powiedzieć, że wyprawa po najwyższych i najtrudniejszych drogach oraz przełęczach Andów przybliżyła mnie do zdobycia Rowerowej Korony Ziemi. Przed wyprawą miałem ogromne nadzieje na wjazd rowerem powyżej 6000 metrów n.p.m. Pomimo czterech prób i czterech różnych gór, ta sztuka niestety mi się nie udała. Wszystkie moje próby wjazdu były na pół-lekko, bez przyczepy, na rowerze wyprawowym, z sakwami wypełnionymi do połowy tylko niezbędnym sprzętem. Jeszcze zanim ukończyłem wyprawę to wiedziałem, że w Andy jeszcze kiedyś wrócę.. pewnie za kilka lat, na 2-3 miesięczną podróż tylko po okolicach najwyższych wulkanów i przełęczy. Wiem, że kondycyjnie mogę wjechać o wiele wyżej niż na 5800 czy nawet 6000m n.p.m. Po perfekcyjnej aklimatyzacji nie odczuwałem żadnych skutków choroby wysokościowej, nawet śpiąc na wysokości 5300m n.p.m. czy jadąc rowerem znacznie wyżej. W Andach jest co najmniej 5-6 dróg w okolice 6000 metrów. Podczas kolejnej wyprawy do Ameryki Południowej sprawdzę kolejne dwie drogi oraz spróbuję ponownie wjechać na Wulkan Uturuncu, na który prowadzi najlepiej zachowana droga do szczytu. Najwyżej udało mi się wjechać pod Wulkan Uturuncu w Boliwii na wysokość 5805m n.p.m. Wyżej niestety mógłbym tylko wejść, a nie wjechać ze względu na sporą pokrywę śnieżną. Trochę inaczej było podczas próby wjazdu na Wulkan Aucanquilcha, gdzie okazało się, że powyżej około 5700m n.p.m. droga już nie istnieje w ogóle. Droga która prowadziła do kopalni siarki na wysokość 5950 metrów z czasem została zasypana przez skalne osuwiska. Podobnie jak na Uturuncu, tak i tu na szczyt mogłem jedynie wejść, a nie wjechać to mnie oczywiście nie satysfakcjonowało. Kolejną próbę wjazdu na około 6000 metrów podjąłem na znany wulkan Sairecabur, którego wysokość według różnych źródeł podawana jest od 5970 do 6020m n.p.m. Tutaj ze względu na fatalną nawierzchnię drogi udało mi się wjechać/wejść na zaledwie 3800 metrów po czy zdecydowałem o przełożeniu tego wyzwania. Ostatnia próba wjazdu na sześć tysięcy metrów to droga na Wulkan San Francisco z przełęczy o tej samej nazwie. Niestety tutaj nieoficjalna droga „wyjeżdżona” pomiędzy skałami przez samochody terenowe, również nie nadawała się do podjazdu na rowerze. Zmagania na San Francisco zakończyłem na wysokości 5000m n.p.m. W Andach są jeszcze co najmniej dwie drogi powyżej 6000m n.p.m. o których wiem i podczas kolejnej wyprawy przez te góry.

Poza tym udało mi się zdobyć na rowerze najwyżej położone miasto Świata w Peru, które leży na wysokości od 5011 do 5150 metrów n.p.m. La Rinconada to miasto górnicze, jego populacja wynosi około 25000 mieszkańców. W pobliżu znajduje się spora kopalnia złota. Przejechałem także jedną z najwyższych osad w Argentynie, wioska Olacapato leży na wysokości ponad 4050 metrów.

Noclegi
Mniej więcej połowę noclegów podczas wyprawy przez Andy spędziłem w namiocie lub spałem w śpiworze na samej karimacie. Kilka razy miałem okazję spać w dość nietypowych miejscach. Z takich ciekawszych miejsc do spania na pewno mogę zaliczyć okolicę cmentarza, naczepę ciężarówki czy budynek kościoła w budowie. Ze względu na tani i już bardzo wysłużony namiot, który przepuszczał wodę przy nawet niezbyt intensywnych opadach deszczy, często chowałem się z namiotem pod dach. W pierwszej, bardziej deszczowej części wyprawy spałem więc w różnych budynkach, schronach, szałasach, garażach i pod daszkami. Raz spałem na posterunku policji. Tylko około 10 razy udało się nocować poprzez portal Warmshowers. Kilka razy noc spędziłem na rynku głównym mniejszych miast i wiosek oraz w parkach miejskich. Trzy razy udało mi się wprosić do „Casa Ciclista” czyli domu dla rowerowych podróżników. Najwyżej położone noclegi miałem na wysokości około 5300 metrów pod Uturuncu oraz na 5250 metrów n.p.m. pod Wulkanem Aucanquilcha. W obu przypadkach w nocy było kilkanaście stopni mrozu. Wielokrotnie spałem też na wysokościach powyżej 4000m n.p.m. Tylko dwie lub trzy noce były naprawdę mokre, z przemoczonym śpiworem i kałużą w środku namiotu. Podczas jednej naprawdę wietrznej nocy, rano w namiocie miałem sporą kupkę piachu, który dostał się do środka poprzez otwory wentylacyjne. Podczas całej wyprawy tylko raz spałem na campingu. Najtańszy nocleg spędzony w hotelu w jednoosobowym pokoju kosztował mnie 1$ w Wenezueli, najdroższy, hostel z łóżkiem w dormitorium 57złotych w Chile. Kilka razy spałem w hotelach, hostelach, hostalach, motelach, kwaterach prywatnych, rezydencjach, hospendaje, alojamiento. Ogólnie nie miałem żadnego problemu z policją, niechcianymi gośćmi czy zwierzętami. Podczas żadnej nocy nie czułem się w niebezpieczeństwie. Spać mogę gdziekolwiek, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze, wolę zjeść porządny posiłek w ciągu dnia.

Menu
W zależności od kraju przez jaki przejeżdżałem menu zmieniało się dość znacznie. W Wenezueli bardzo popularne są placki kukurydziane Arepa, które podaje się między innymi z serem i mięsem. Prawdziwym rajem owocowym jest Kolumbia. To właśnie w tym kraju po raz pierwszy udało mi się spróbować wielu nowych owoców tropikalnych. Podobno w Kolumbii jest więcej owoców niż dni w roku, więc praktycznie można jeść jeden, nowy owoc dziennie i tak przez cały rok. Niektóre owoce jak na przykład banany, mango czy truskawki można tu jeść przez cały rok. Można także spróbować wiele odmian owoców bananów i mango. Z nowych nieznanych mi dotąd owoców spróbowałem między innymi: Pitaya, Chirimoya, Granadilla, Mangostino, Chontaduro, Curuba, Rambutan, Pepino, Caranbola, Guava, Gulupa, Tamarillo, Guanabana, Lulo, Opuncja. Tych trzech ostatnich raczej nie jada się na surowo. Z bardziej popularnych owoców można zjeść wszechobecne banany i mango, arbuzy, truskawki, pomarańcze, mandarynki, jabłka, śliwki, wiśnie, pomelo, papaja, kaki, lichi, awokado, kokos, figi i naprawdę wiele, wiele innych. W Kolumbii, Ekwadorze i Wenezueli popularne są też świeże, zimne koktajle owocowe. We wszystkich krajach Ameryki Południowej na swojej trasie spotkałem smażone pierożki czyli Empanadas. Pierożki nadziewane są kurczakiem, wołowiną, serem oraz dodatkami w postaci ziemniaków, cebuli, marmolady. W zależności od miejsca i kraju za jednego trzeba zapłacić od 50 groszy do 4 złotych. Prawdziwym rarytasem i chyba największym skarbem w Kolumbii jest kawa. Przejeżdżając przez Kolumbię mijałem wiele plantacji kawowca, sporo też było dzikich krzewów przy drodze, tych ziaren nikt nie zbierał. Nie spotkałem się w Kolumbii z sytuacją, kiedy w restauracji podano by mi inną kawę, niż starannie przygotowaną, aromatyczną, ze świeżo palonych ziaren. Herbaty z liści koki czyli Mate de Coca w Kolumbii nie piłem, tą kilka razy próbowałem w Peru i Boliwii. Poza koką, w krajach andyjskich popularna jest też herbata z krzewu Cedron, rumianek czyli Manzanilla i Muňa. Moim faworytem była herbata ze świeżych liści Cedron’u o bardzo aromatycznym, specyficznym i trochę słodkawym smaku. W Chile i Argentynie króluje Yerba Mate, którą pije się wszędzie i przy każdej okazji. Jadąc przez Andy mija się wiele pól z ziemniakami, kukurydzą, niżej zdarzają się pola ryżowe, kakaowce, krzewy koki, tytoniu. W biedniejszych Peru i Boliwii podstawowym menu jest ryż z kurczakiem, arroz con pollo. Danie można kupić też w postaci zupy czyli Caldo de Gallina. Posiłek kosztuje 4-6zł i przeważnie jest w menu dnia przez 7 dni w tygodniu na śniadanie, obiad i kolację. Będąc w Andach miałem okazję spróbować mięsa lamy i alpaki oraz kozy. W restauracjach często można spotkać frytki podawane z kotletem z kurczaka, papas fritas con milanesa de pollo, proste hamburgery, kanapki. Często na moim talerzu gościł smażony banan w postaci kotlecika lub talarków. To specjalna odmiana banana, platano. Trzeba spróbować! We wszystkich krajach podstawą mojego prowiantu była kajmak czyli gęsta masa z mleka i cukru. W Kolumbii nazywało się to arequipe, w Chile manjar, a w Argentynie dulce de leche. Około 200 gramowy pojemniczek kosztował od 2 do 3.5 zł. Dużo, tanio i słodkie czyli to co lubię 🙂

Zwierzęta
Podczas niedawnej wyprawy przez Amerykę Południową na swojej drodze spotkałem wiele nowych dla mnie zwierząt, zarówno tych dzikich, jak i udomowionych. Chyba najbardziej charakterystycznym przedstawicielem kontynentu jest lama, którą hoduje się dla wełny i mięsa. Podobnie jak alpaka, która jest podobno znacznie łatwiejsza w hodowli. Alpaka pochodzi od wikunii, które żyją dziko na znacznych obszarach Andów. Większego brata wikunii, czyli gwanako spotkać można między innymi w Patagonii. Na pierwszy rzut oka, ciężko odróżnić wikunię od gwanako. To drugie jest jednak sporo większe od wikunii i ma charakterystyczne czarne zabarwienie pyska. Lam, alpak, wikunii i gwanako po drodze mijałem na pewno w liczbie nie mniejszej niż kilkadziesiąt tysięcy sztuk. Najtrudniej „upolować” okiem obiektywu było Wiskacza, to bardzo sprytne, zwinne i szybkie zwierze. Innego przedstawiciela z rzędu gryzoni czyli Świnkę Morską można spotkać w wielu gospodarstwach, ponieważ w Ameryce Południowej jest to przysmak. Najbardziej zadowolony byłem z faktu „ustrzelenia” Pancernika, który przebiegł przez drogę, kilka metrów przed kołem roweru. Na wyprawie przez Amerykę Północną widziałem wiele pancerników, ale niestety wszystkie rozjechane przez samochody. Z dużych dzikich zwierząt w Andach można spotkać lisy pustynne, które tak nazywane są Zorro oraz mniejszy gatunek strusia, nandu. Wśród sporej ilości ptaków jakie widziałem na trasie na uwagę na pewno zasługują flamingi, można je spotkać od Boliwii, aż po Ziemię Ognistą. W Wenezueli charakterystycznym dużym ptakiem jest ciulos czyli padlinożerny sępnik czarny. Na całym kontynencie występują papugi na przykład Patagonki. Poza tym mijałem wiele ptaków drapieżnych, czapli, ibisów, łabędzi, kaczek, pelikanów, a nawet kilka kondorów. Kilka razy o mało nie przejechałem tarantuli, szarańczy i jaszczurek, oczywiście spotkałem też kilka niewielkich węży… W okolicach Cieśniny Magellana widziałem z daleka kilkanaście wielorybów i kilka delfinów. Ze zwierząt domowych poza zbyt dużą ilością psów, można oczywiście napotkać całe stada krów, koni, owiec, kóz, a także wiele innych mniej lub bardziej znanych stworzeń lądowych, wodnych i latających. Wszystkich zwierząt oczywiście nie wymieniłem, nawet nie wszystkie zdjęcia udało mi się wrzucić do galerii. W każdym razie przez pół roku podróżowania po Andach można poznać wiele nowych, ciekawych i egzotycznych zwierząt. Niestety nie udało mi się zobaczyć pingwinów, lwów morskich, ale może jeszcze będzie okazja.

Drogi
Najtrudniejsze i najbardziej wymagające drogi były w Wenezueli i Kolumbii. Górskie odcinki dróg są tam bardzo strome i kręte, nawet na głównych krajowych arteriach. Podjazdy w tych krajach były bardzo trudne, a zjazdy w bardzo szybkim tempie zużywały klocki hamulcowe. W Ekwadorze najtrudniejsze drogi prowadzą pod wierzchołki wulkanów, także powyżej 4000m n.p.m. Kilka takich dróg udało mi się pokonać. Pomimo większej wysokości, o wiele łatwiej jeździło się na Płaskowyżu Altiplano, gdzie przełęcze były tylko kilkaset metrów powyżej płaskowyżu. W Chile i Argentynie najwyższe przełęcze są głównie w północnych częściach oraz wzdłuż granicy obu krajów. Z tego powodu kilka razy przekraczałem granicę chilijsko-argentyńską, czasami nawet tylko na kilka godzin lub jeden dzień. Wiązało się to oczywiście formalnościami na przejściach granicznych i kolejnymi pieczątkami w paszporcie.
Mniej więcej 3000 kilometrów wyprawy prowadziło po nawierzchniach nie asfaltowych. Szutry, piachy, kamienie i inne „enripiady” mocno mnie spowalniały i nie ułatwiały podróży na ciężkim rowerze. Najbardziej na takich nawierzchniach dokuczały pofałdowania czyli tak zwana tarka. We wszystkich krajach andyjskich nawet główne drogi krajowe wciąż są szutrowe, w Peru i Boliwii jest ich najwięcej. Zaskoczeniem może być główna droga 40 w Argentynie, gdzie takich odcinków także jest wiele.
O dziwo prawie w ogóle nie miałem problemu z grzęźnięciem i zakopywaniem się w piachu, nawet na bardziej pustynnych i piaskowych odcinkach Pustyni Atacama w Boliwii. Sporo czasu na Płaskowyżu Altiplano spędziłem na wysokościach powyżej 4000 metrów n.p.m. tylko czasami zjeżdżając nieznacznie poniżej 4k.

Inkowie
Zachodnia część Ameryki Południowej kojarzy się głównie z Andami oraz cywilizacją Inków, która podobnie jak pasmo górskie rozciągała się na dystansie kilku tysięcy kilometrów. Jednym z nie rowerowych celów wyprawy było jedno z najlepiej zachowanych miast Inków czyli Machu Picchu. Aby dostać się do miasta i wrócić z powrotem na trasę musiałem poświęcić aż pięć wyprawowych dni. Dwa dni zajął mi dojazd do MP i dwa powrót. W międzyczasie musiałem pokonać przełęcz Abra de Malaga na wysokość ponad 4300m n.p.m., a najniższe miejsce na jakie trzeba zjechać to prawie 1300m n.p.m. Zadowolony jestem nie tylko z faktu zobaczenia ruin miasta, ale także ze sposobu w jaki to zrobiłem czyli wyłącznie za pomocą własnych mięśni. Rowerem, bądź pieszo. 99% turystów dostaje się na MP pociągiem i busem, pod samą bramę wejściową do miasta. Samo Machu Picchu robi niesamowite wrażenie, nawet podczas niezbyt dobrej pogody na jaką niestety ja natrafiłem. Poza MP przejechałem także przez Świętą Dolinę Inków, miasto-twierdzę Ollantaytambo oraz wiele innych inkaskich ruin, nie tylko w Peru, ale także w Boliwii, Argentynie, Chile i Ekwadorze.

Patagonia
Wjeżdżając do Patagonii i Ziemi Ognistej spodziewałem się huraganowych wiatrów, opadów deszczu i śniegu oraz większych mrozów. Tymczasem w sumie padało tylko jeden dzień w którym akurat udało mi się znaleźć nocleg pod dachem, najmocniej wiało na długo przez wjazdem do Ziemi Ognistej, a temperatury poniżej zera były tylko kilka razy i to z reguły tylko nad ranem. Przygotowany byłem na jazdę z prędkością około 5-6km/h pod silny wiatr, a ten wiał głównie z zachodu lub północnego-zachodu. Przez kilka dni jechałem więc z wiatrem sprzyjającym, a bardziej przeszkadzał ten boczny. W Patagonii najbardziej zmęczyły mnie długie, płaskie odcinki na argentyńskiej pampie. Nijaki, nudny i bardzo rozległy krajobraz urozmaicały tylko stada gwanako, lisy, nandu i „resztki” Andów widoczne z daleka po mojej prawej stronie. W Patagonii przez większość trasy poruszałem się główną drogą krajową numer 40 w Argentynie. Jednym z ciekawszych odcinków na „Ruta Quarenta” jest tak zwana Droga Siedmiu Jezior czyli Ruta Siete Lagos. Z RN40 przy dobrej pogodzie widać także dwa najbardziej charakterystyczne dla Patagonii górskie szczyty czyli Fitz Roy i Cerro Torre. Są one oddalone od drogi o ponad 90km, ale można pod nie podjechać nową drogą asfaltową do turystycznego miasteczka El Chalten. Z Patagonii na Wielką Wyspę Ziemi Ognistej trzeba przepłynąć promem przez Cieśninę Magellana. W czystych wodach cieśniny można zauważyć delfiny oraz wieloryby, sezonowo także pingwiny.

Author Ronin po wyprawie przez Andy…
Mój gravel na początku roku 2018 przejechał 10600km po Australii i Nowej Zelandii, a na przełomie 2018/2019 prawie 17700km w Ameryce Południowej, jeśli dodam jeszcze około 2000km, które wyjeździłem w warunkach przydomowych to wychodzi świetny wynik ponad 30300 kilometrów pokonane na tym modelu Author’a w 11 miesięcy! Muszę przyznać, że stalowa konstrukcja tego modelu jest bardzo udana i na kolejną DUŻĄ wyprawę, którą planuję na przyszły rok, na pewno ponownie zabiorę Ronin’a. Author, ze względu na typowo wysokogórski charakter wyprawy także będzie nieco przebudowany względem modeli seryjnych. Na strome podjazdy, przy obciążonym sakwami rowerze napęd musi jednak być górski, a nie szosowy jak w oryginale. Podobnie hamulce, tarczowe mechaniczne są zbyt słabe, z podstawowego modelu tarczówek hydraulicznych byłem bardzo zadowolony w Andach, pomimo ogromnej ilości zużytych klocków hamulcowych. A kierownica.. ogólnie za barankiem nie przepadam… na wyprawach części projektowane pod wyścigi i zawody niezbyt dobrze się sprawdzają, oczywiście z pewnymi wyjątkami. Na prostej, szerszej kierownicy jedzie się bardziej wygodnie i bezpieczniej. Mając rower o wadze 45-50kg nie ma możliwości i okazji łapania za dolny chwyt na zawijanej kierownicy. Na długich zakrętach (120-180°) i przy wyższych prędkościach, obciążony rower lepiej się prowadzi na szerokiej kierownicy. Wiele osób mnie pyta o pedały SPD… cóż, ja na zwykłych platformówkach jeździć już nie umiem. Od wielu lat z czasów kiedy startowałem w zawodach używam właśnie takiego rozwiązania. Moje stopy są w jednej pozycji podczas jazdy, nie przesuwają, obroty korbą są bardziej efektywne. W Andach zużyłem łącznie cztery opony Panaracer Tour. Żałowałem, że nie zabrałem ze sobą opon w płaszczem antyprzebiciowym, zaoszczędziłbym dzięki temu wiele czasu oraz pieniędzy. Drogi w Ameryce Południowej czyste nie są, na poboczach jest sporo szkieł, drutów, kamieni oraz kolców z przydrożnych krzaków. Sytuacji w których się „kopałem” w piachu było naprawdę niewiele, więc rozmiar 42, okazał się wystarczający na szutry i bardziej pustynne odcinki na Atacamie. Łącznie na całej wyprawie zużyłem dwa napędy czyli dwa łańcuchy, dwie kasety, dwa łożyska suportu. Nie zmieniałem jedynie koronek na korbie, które wytrzymały całą wyprawę. Bardzo zużyte zostały kółeczka w tylnej przerzutce. Niektóre ząbki były aż szpiczaste. Na wyprawie raz wymieniałem tylne koło roweru, zamieniając je z drugim, nowym, które miałem założone na przyczepie. Seryjne koło Ronin’a przejechało łącznie ponad 18.000km w rytmie wyprawowym, zanim zdecydowałem się na jego zamianę po pęknięciu na obręczy. Poza tym wymieniałem przednią tarcze hamulca, obie tarcze zabrane na wyprawę były używane. Po powrocie do kraju okazało się, że jedna z tarcz hamulcowych ma zaledwie 0.9mm grubości. Grubość nowej tarczy to 2mm.

O wszystkim…
W pogrążonej wciąż kryzysie Wenezueli ceny są najniższe w całej Ameryce Południowej. Najdrożej jest w Chile. Ekwador także nie należy do tanich krajów, odkąd jego walutą jest amerykański dolar. Podróżując po Ameryce Południowej warto mieć ze sobą trochę dolarów w gotówce. Bankomaty nie są zbyt popularne w małych miastach, szczególnie w Peru, Boliwii, a dolary można wymienić nawet w hotelu czy restauracji. Pierwszy raz na wyprawie korzystałem w karty Revolut i możliwości wymiany walut w elektronicznym portfelu banku. Bank oferuje także, możliwość darmowych wypłat w bankomatów (sprawdziło się wszędzie poza Argentyną, gdzie od wszystkich banków pobierana była prowizja) Odnośnie kart płatniczych to bardziej „lubiane” są te z logo Visa niż Mastecard. Visą można zapłacić w zdecydowanie większej ilości miejsc. Aby wjechać do większości krajów Ameryki Południowej wystarczy tylko ważny paszport. Gniazdka elektryczne w krajach południowoamerykańskich wymagają posiadania adaptera. Najlepiej mieć uniwersalny adapter pasujący do wszystkich rodzajów gniazdek na świecie. W Boliwii, Argentynie i Chile zdarzają się gniazdka, gdzie można się podłączyć bez adaptera.
Podróżując przez Andy nauczyłem się około 200 słów i zwrotów w języku hiszpańskim. Wymuszone to w sumie było nieznajomością angielskiego przez mieszkańców krajów przez które jechałem. Na początku miałem problem, aby zamówić posiłek w restauracji, wynająć pokój w hotelu czy dowiedzieć się czegoś w informacji turystycznej.
We wszystkich krajach na trasie wyprawy spotkałem się ze zwyczajem , a w sumie zakazem wrzucania papieru toaletowego do WC. Obok WC z reguły znajdował się kosz na papierowe odpady, które należało wrzucać po użyciu. Bleh… Stacje paliw o wyższym standardzie, w których pod koniec wyprawy spędzałem nawet kilka godzin dziennie były w sumie tylko w Argentynie i Chile. Podczas ostatnich tygodni wyprawy dzień był coraz krótszy, a pogoda coraz bardziej kapryśna. Stacje paliw (YPF, ACA) były dla mnie miejscem schronienia przez deszczem, możliwością odpoczynku w ciepłym pomieszczeniu. Mogłem też liczyć na gorący prysznic, WiFi, ciepły posiłek i kawę w restauracji, małe zakupy. Na stacjach w Wenezueli, Pery czy Boliwii nie było nawet toalet, więc mogłem zajechać tylko do restauracji bądź hotelu przy drodze.

Statystyki :
Liczba przejechanych kilometrów : 17692
Łączna liczba przewyższeń : ~200700 metrów (207km pionowo w górę)
Liczba dni wyprawy : 194
Liczba dni jazdy : 171
Liczba dni bez jazdy : 19 + 4 dni przelotów
Liczba przejechanych krajów : 7
Najwyższy nocleg w namiocie : 5300m n.p.m.
Najwyższy zdobyty podjazd : 5805m n.p.m. (Volcan Uturuncu, Boliwia)
Zdobyte podjazdy powyżej 6000m n.p.m. : 0 /4
Zdobyte podjazdy powyżej 5000m n.p.m. : 5
Zdobyte podjazdy powyżej 4000m n.p.m. : 54
Zdobyte podjazdy powyżej 3000m n.p.m. : 41
Zdobyte podjazdy powyżej 2000m n.p.m. : 17
Maksymalna prędkość : 70.6km/h
Największy dystans dzienny : 179km
Średni dzienny dystans wyprawy : 103,46km
Największe dzienne przewyższenie : 3790 metrów w górę
Średnie dzienne przewyższenie : 1173 metry w górę
Najkrótszy dystans dzienny : 67km
Najdłuższy dzienny czas jazdy: 12h27m
Najlepsza dzienna średnia : 20.8 km/h
Rozpiętość temperatur : -15°C + 38°C
Ilość zrobionych zdjęć : 8765 smartfonem, 802 aparatem
Średnia dzienna ilość zdjęć : 49
Liczba zużytych klocków hamulcowych : około 15 par
Liczba przebitych dętek : ponad 30
Utrata masy ciała : maksymalnie około 20kg
Zużyte opony : 4
Zużyte napędy : 2