Wenezuela

Wenezuela będzie pierwszym krajem Ameryki Południowej na mojej trasie wyprawy. Po wylądowaniu w Caracas udam się na południowy zachód, gdzie zaczynają się Andy. W paśmie Cordillera de Mérida planuję zdobyć kilkanaście podjazdów powyżej 3000 i 4000m n.p.m. w tym między innymi najwyższą drogę asfaltową Wenezueli na Pico el Aguila. Przejadę przez miasta Maracay, Walencia Merida, San Cristobal.

Dzień 1, 23.10.2018, Przelot

Kolejną wyprawę czas zacząć 🙂 Ameryka Południowa to już mój szósty kontynent, który odwiedziłem na dwóch kółkach. Wenezuela z kolei, to 59-ty kraj do którego zawitałem podczas ostatnich kilkunastu lat podróżowania. Cała przeprawa z domu do Caracas, trwała ponad 22 godziny. Cztery godziny to dojazd z Jeleniej Góry do Berlina i kilka godzin oczekiwania na samolot. Potem trzygodzinny przelot do Lizbony i kolejne trzy godziny spędzone w terminalu N na lot do Wenezueli. Przelot z Lizbony do Caracas trwał osiem godzin z minutami i cała operacja przedostania się na kontynent południowo-amerykański odbyła się bez żadnych przeszkód. Kolejny raz udało mi się nie płacić za przewóz roweru, który spakowałam w ponad-gabarytowy karton o wadze prawie 23kg. Jako drugi bagaż, miałem nieco mniejsze pudło z przyczepką, które także nie spełniało ograniczeń gabarytowych, ale ważyło zaledwie 15kg. Bagażem podręcznym była torba rowerowa od przyczepki o długości 60cm, ta również była większa od limitów dopuszczalnych wymiarów. Przez wszystkie kontrole przeszedłem jednak bez żadnych uwag pracowników obu lotnisk. Podczas przelotu do Lizbony, w samolocie nie było żadnego wolnego miejsca, natomiast lot do Caracas był zapełniony w około sześćdziesięciu procentach. Na dwie godziny przed lądowaniem w Caracas, stewardessy rozdały dość szczegółowe karty migracyjne, na których poza podstawowymi informacjami było sporo miejsca poświęcone na to, co się wwozi do Wenezueli i jaką ma wartość.  Na lotnisku CCS wylądowałem dokładnie o 16:45, po odprawie, odbiorze bagażu i złożeniu całego sprzętu przez drzwi lotniska wyszedłem godzinę później. Urzędnik imigracyjny tylko zeskanował mój paszport i przybił pierwszą pieczęć w nowym paszporcie. Okazało się też, że nie jest prawdą, że do Wenezueli nie można wwozić żywności. Gdybym o tym wiedział, to wziąłbym większy zapas na przynajmniej kilka dni, a tak zabrałem tylko kilka batonów musli i dwie czekolady. Deklaracja została w punkcie w którym ponownie prześwietlono mój bagaż. Pracownik zapytał tylko czy rower jest nowy, odpowiedziałem że nie i na tym zakończyły się wszystkie procedury wjazdu do Wenezueli. Ponieważ w Wenezueli ciemno robi się już po osiemnastej, prosto z lotniska udałem się na poszukiwania taniego hotelu, który chciałem znaleźć w miasteczku Catia la Mar. W międzyczasie zmienił mi się plan jazdy, ponieważ okazało się, że rowerem nie można wjechać na górę Pico Naiguata, na zboczu której, znajduje się stary Hotel Humboldt. Góra ma powyżej 2000 metrów, a z okolic hotelu widać zarówno morze jaki całą panoramę Caracas. Na górę można wjechać autem, wejść szlakiem pieszym lub kolejką linową, rowerem niestety nie. O tani hotel zapytałem strażaków, którzy całą grupą siedzieli przed swoją jednostką. Zaproponowali mi koję w swoim dormitorium i długo nad propozycją się nie musiałem się zastanawiać. Dwóch z nich mówiło trochę po angielsku, więc odpowiedzieli mi o swojej pracy, a ja o planie wyprawy przez Andy. Nawet kolację dostałem, i to nie byle jaką. Tradycyjne wenezuelskie placki Arepa z mąki kukurydzianej z szynką i ciągnącym się białym serem. Strażacy dyżurowali w czwórkę, w małej jednostce nie mieli nawet jednego wozu bojowego, bo ten akurat był w serwisie.

Dzień 2, 24.10.2018, Catia La Mar – Caracas
76km, 1250m w górę, 11.0śr, 6h7m, 19-30°C

Rano przejechałem kilka kilometrów wzdłuż plaży, następna taka okazja będzie gdzieś w południowym Chile lub Argentynie. Kolejne kilometry to wspinaczka na przełęcz około 1000m n.p.m. Mozolne 20km drogą po której praktycznie nikt już nie jeździ. W okolicach przełęczy spotkałem tylko grupkę rowerzystów, a na całej trasie z wybrzeża minęły mnie może trzy samochody. Cały ruch do Caracas prowadzi autostradą. Gdyby nie dwa długie tunele, które trzeba przejechać po drodze do Caracas, zapewne wybrałbym przejazd autostradą. W Caracas przejechałem część ścisłego centrum miasta. Chyba najbardziej interesował mnie opuszczony biurowiec zwany Wieżą Dawida. To 72 piętrowy budynek, który przez wiele lat okupowany był przez bezdomnych i przestępców. Biurowiec był nawet miejscem, w którym nakręcono kilka filmów. Potem udałem się do dzielnicy Plaza Venezuela, w której znajduje się długi deptak ze sklepami, bankami i innymi centrami rozrywek. Chyba jedna z lepszych części miasta, w której miejscowi spacerują, robią zakupy.
W drodze powrotnej przejechałem park w którym stoi ozłocony słoń naturalnych rozmiarów. W parku spotkałem policjantów na rowerach. Generalnie w stolicy i poza miastem na większych skrzyżowaniach jest sporo policji pilnującej porządku. Zamiast hotelu, nocleg u Camilo i Elizabeth z Warmshowers a raczej La Casa Ciclista de Caracas. Camilo nawet przyjechał po mnie na swoim rowerze do centrum. Razem z Elizabeth bardzo dbali o to, żebym czuł się u nich dobrze. Na obiad przyrządzili ryż z soczewicą oraz smażony bananem, a na kolację atepę z białym serem i pastą z sardynek. W domu mają dwa malutkie żółwie i psa podobnego do lisa, którego uratowali, ponieważ został porzucony przez poprzednich właścicieli, którzy wyjechali z kraju. Nie mogę powiedzieć, że w Wenezueli czuję się jakoś szczególnie zagrożony. Ludzie na mój widok reagują bardzo pozytywnie, podobnie jak w innych krajach. Widok rowerzysty z sakwami i przyczepą wywołuje zaciekawienie i uśmiech. Wielu Wenezuelczyków dostrzega polską flagę na maszcie przyczepki i komentuje moje pochodzenie. Przez cały dzień minąłem wiele sklepów, restauracji, pizzerii i wiele z nich miało do zaoferowania dużo produktów spożywczych. W kraju, w którym od wielu lat jest kryzys gospodarczy i ogromna hiperinflacja ludzie starają się żyć normalnie. Widziałem dzieci idące do szkoły, boiska pełne sportowców i kolejki chętnych przy lodziarniach oraz sieciach fast-food. Jak na dwumilionowe miasto, samochodów może nie ma zbyt dużo, mijałem wiele wraków, porzuconych samochodów, sporo dzikich wysypisk śmieci i dziurawych dróg ale podobnie jest w wielu krajach Ameryki Środkowej. Nie da się nie zauważyć gór śmieci w wielu częściach miasta oraz problemu z wodą pitną. Woda w kranach nie nadaje się do picia. Nie mam jeszcze pełnego obrazu sytuacji w kraju bo przecież stolica zawsze rządzi się swoimi prawami. Jutro rano wjeżdżam w góry, gdzie zapewne rzeczywistość wygląda inaczej. Moja odzwyczajona od słońca skóra już zdążyła się trochę zaczerwienić. Gorący i wilgotny klimat także mi nie sprzyjał w okolicach południa.

Dzień 3, 25.10.2018, Caracas -La Victoria
87km, 14.8śr, 2010m w górę, 49.5km/h max,7h20m, 14-26°C

Pierwsze dwie przełęcze powyżej 2000 metrów zdobyte, a więc Andy napoczęte.
Po tym jak opuściłem La Casa Ciclista de Caracas, Camilo podjechał ze mną do banku, abym mógł wybrać trochę Bolivarów z bankomatu. Niestety bankomat był nieczynny. W Wenezueli wciąż jest bardzo mało gotówki i wiele bankomatów po prostu nie wypłaca pieniędzy. Z obrzeży Caracas zacząłem podjazd do swojego pierwszego celu na przełęcz. Jeszcze bez formy i nie w pełni przyzwyczajony do zmiany czasu mocno się napociłem, aby osiągnąć cel. 41km podjazdu przejechałem w aż 7 godzin. Droga do miasta Colonia Tovar była bardzo stroma z odcinkami powyżej 10%, ale najtrudniejsze odcinki były za miastem, czego się nie spodziewałem. Pod drodze udało mi się wymienić 10 dolarów na boliwary w kiosku z komórkami, w którym możliwa była też wymiana walut. Za 10 dolarów dostałem 1600 boliwarów. Kurs na lotnisku wynosił 67 boliwarów za jednego dolara. Cena dolara wciąż mocno się waha i boliwar zapewne będzie tracił na wartości w stosunku do dolara, co w sumie jest mi na rękę. Wenezuelczykom już niestety nie. Na jednym z odpoczynków zatrzymał się samochód, z którego wysiadła kobieta zaciekawiona moją podróżą. Okazało się, że to lekarka z Caracas. Na pożegnanie ofiarowała mi trzy przepyszne banany. Po zdobyciu przełęczy przed miastem, zjechałam około 500 metrów z dół by potem ponownie wjechać na wysokość powyżej 2200 metrów n.p.m. Miasteczko Colonia Tovar musi mieć wielu niemieckich osadników, chwilami czułem się jak w Alpach. Wszędzie niemieckie flagi, a hotele i domy w stylu podobnym do tyrolskiego. Nazwy hoteli także znane z alpejskich miejscowości. Za miastem w końcu zaczął się zjazd i nadrobiłam trochę kilometrów. Zjazd wydawał się jeszcze bardziej stromy od podjazdu i dość mocno przypiekłem hamulce na około 30km odcinku. Na nocleg zatrzymałem się w tanim hotelu w mieście La Victoria za który zapłaciłem 400Bs czyli około 10zł. Kolejne 200 boliwarów wydałem na sok i 4 słodkie bułki.

Dzień 4, 26.10.2018, La Victoria – Tinaquillo
122km, 18.1śr, 420m w górę, 6h44, 20-32°C

Dość łatwy dzień pod względem jazdy. Mało podjazdów, przeważnie płaskie odcinki. Wiele kilometrów przejechałem autostradą, a w zasadzie czymś podobnym do autostrady. Niby dwa pasy i awaryjny w każdą stronę, ale każdy jeździ jak chce, także pasem awaryjnym. Przed południem musiałem przejechać kilometrowy tunel w którym już nie było pasa awaryjnego, ale udało się bezpiecznie przejechać wąskim chodnikiem wzdłuż tunelu, który był jakieś pół metra wyżej od jezdni. Po 12:00 wyjechałem do większego miasta Walencia mając już na liczniku prawie 80km. Zatrzymałem się w barze z sokami, w którym pracowała Włoszka. Miała cztery rodzaje soków do wyboru z egzotycznych owoców. W gratisie dostałem hasło do WiFi i kawałek pączka z karmelem. Za miastem minąłem kilka policyjnych blokad, część kierowców było bardzo dokładnie przeszukiwanych. Ciekawy jestem czego szukają… może broni? W wielu miejscach w Wenezueli, jak hotele, restauracje jest ochrona i wiszą  duże tablice z zakazem wnoszenia broni. Od początku jazdy minąłem też kilka punktów poboru opłat od kierowców. Rowerzyści i piesi mają za darmo, kierowcy osobówek tylko 0.5Bs ale autobusy i ciężarówki nawet 600Bs. Od wczoraj miałem małe kłopoty z nóżką, która się zacina oraz błotnikiem w którym złamał się uchwyt. Przed wieczorem zdjąłem nóżkę, rozkręciłem i przesmarowałem. Błotnik zamontował ponownie na trytytki ale trochę inaczej niż zazwyczaj. Skoro już wyjąłem narzędzia, przeczyściłem i przesmarowałem też napęd oraz wyregulowałem zacisk przedniego hamulca który lekko ocierał o tarczę. Nocleg kilka kilometrów przed miastem Tinaquillo, ponownie za 400Bs. Standardem w tanich motelach i hotelach jest klimatyzator w pokoju i TV. WiFi już niestety nie. Ciepłą wodę na prysznic miałem dziś z baniaka zamontowanego na dachu i ogrzanego promieniami słońca.

Dzień 5, 27.10.2018, Tinaquillo – Araure
131km, 18.8śr, 460m w górę, 6h57m, 46max, 22-34°C

Drugi z rzędu płaski i w miarę prosty etap. Przejechałem dziś kilkanaście kilometrów więcej niż zakładałem ponieważ w miasteczku Aqua Blanka nie było miejsc w jedynym motelu, musiałem jechać do następnego miasta. Najbardziej doskwierał upał i wilgotność,  godziny popołudniowe są dla mnie najgorsze. Dziś był też najcieplejszy dzień odkąd jestem w Wenezueli. Po 14:00 temperatura w cieniu sięgała 34°C, a do tego ta wilgoć w powietrzu… Na dodatek zjechałem na wysokość zaledwie 160m n.p.m. Mając do wyboru dwie drogi czyli autostradę i drogę równoległą krajową, wybrałem dziś tą drugą ze względu minimalny ruch samochodowy. Same auta, jak i kultura jazdy tutejszych kierowców może i mi nie przeszkadzają, ale najgorsze są spaliny, które przyprawiają o mdłości. Po drogach Wenezueli porusza się sporo aut z przed czterdziestu, a nawet pięćdziesięciu lat. Niektóre zabytkowe klasyki mają się nawet lepiej od swoich o wiele młodszych  następców. Ponad 95% wszystkich pojazdów w Wenezueli zapewne nie przeszła by polskiego przeglądu. Tutaj chyba nie ma nawet czegoś takiego, bo na ulicach nie zostało by wiele aut. Niektóre samochody to porostu wraki na kołach, pordzewiałe, bez wydechów, świateł, zderzaków i wszystkie kopcące czarnymi spalinami. Dziś próbowałem zapłacić kartą Revolut za zakupy i drugą z polskiego banki i niestety nie udało się. Wydaje mi się, że chodzi tylko o dodatkowe zabezpieczenie transakcji ponieważ terminal potwierdził mój pin. W Wenezueli, aby zapłacić kartą trzeba mieć przy sobie dowód osobisty, którego numer wpisuje się w system. Mojego paszportu w systemie płatniczym Wenezueli nie ma i stąd problem, który dotyczy wszystkich zagranicznych turystów. Z tego co widzę, to na bankomaty raczej nie ma co liczyć. Większość nie działa, podobnie jak oddziały banków, a te które działają, wydają tylko małe kwoty nominałami po 5  i 10 boliwarów. To tak, jakby u nas z bankomatu można wyciągać tylko monety jedno złotowe. Popołudniu jednak, nie mając już przy sobie gotówki w jednym z większych sklepów przy drodze chciałem wymienić dolary na boliwary. Prawie się udało. Jak właścicielka sklepu zobaczyła dolary, aż jej się oczy zaświeciły. Problemem był jednak brak gotówki w sklepie bo kobieta musiała by mieć 10000Bs, co na obecne warunki w Wenezueli jest naprawdę sporą sumą. Czekając na lepszy kurs dolara z jego wymianą czekałem prawie do samego wyjazdu na wyprawę. Wymieniłem tylko 100$, aby wystarczyło na samą Wenezuelę, 10$ miałem z którejś z poprzednich wypraw. Gdybym miał mniejsze nominały niż 2×50$ byłoby znacznie łatwiej. Trochę szczęśliwie, ale i tym razem wyszedłem z opresji. W mieście Araure w jednym w moteli, bardziej doświadczona recepcjonistka wprowadziła mój numer paszportu wcześniej wpisując trzy zera, chyba po to żeby zgadzała się liczba cyfr w numerze. I tak w Wenezueli można płacić kartami z banków z poza kraju. A mój numer klienta to 000******* 🙂 Łącznie 10 cyfr. To bardzo ułatwi mi podróżowanie, ciekawy jestem tylko po jakich kursach przeliczane będą boliwary.  Dla pewności zamówiłem jeszcze hamburgera z frytkami i piwo w restauracji przy motelu płacąc kartą Revolut. Mogę sobie porównać kurs z kartą polskiego banku. A sam hamburger bardzo dobry, nawet lepszy od naszych w sieciach fast-food. Duża bułka z białej mąki, kawał mięsa wołowego, ciągnący ser, warzywa i sos. Frytki dobrze wypieczone, chrupiące, z dużych ziemniaków.

Dzień 6, 28.10.2018, Araure – Guanare
108km, 19.0śr, 42.1max, 285m w górę, 5h38m, 22-34°C

Dzień bardzo podobny do wczorajszego jeśli chodzi o samą jazdę. Płasko, prosto, gorąco i duszno. Zanim jednak wyruszyłem w trasę, musiałem zmienić dętkę w tylnym kole. Przez noc uciekło powietrze, a z opony wyciągnąłem mały kawałek drutu. Po dziewiątej złapałem kolejnego flaka, tym razem w przyczepce, a w oponę wbity był kawałek szkła. Popołudniu w motelu musiałem łatać dętki, ponieważ w trzy godziny zużyłem cały swój zapas na pół wyprawy i to zaledwie po kilku dniach podróżowania. Wciąż mam trzy koła nowymi gumami, dwie połatane dętki i kilka łatek. Przez ten upał kompletnie zapomniałem, że dziś niedziela. Dowiedziałem się też, że w Wenezueli wszystkie sklepy są pozamykane. Rano podczas jednej z przerw w miasteczku Ospino udało mi się połączyć z internetem. Sprawdziłem, ile w przeliczeniu zapłaciłem za wczorajszy motel i hamburgera. Nie wiem jak to jest przeliczane, ale wydałem ponad dwa razy więcej niż w przeliczeniu wymieniając dolary tutaj i płacąc bolivarami. Kompletnie się nie opłaca płacić kartą w Wenezueli, a do tego Revolut okazał się droższy. Gdyby nie niedziela, to wymieniłbym dolary przy najbliższej okazji, a tak jeszcze dziś musiałem zapłacić za kolejny motel i kolację. Pomimo, że od początku pobytu w Wenezueli nie czuję się w jakikolwiek sposób zagrożony, to wszystkie noce tutaj spędzę w tanich motelach i hotelach. Cóż.. człowiek uczy się na błędach, a takie kosztowne przygody to niestety część wyprawy. Każdy nowy kraj poznaję w co najmniej kilka dni, jednak Wenezuela, ze względu na kryzys gospodarczy jest dość obecnie bardzo specyficznym miejscem do podróżowania. Słońce już trochę mnie przypiekło i czuję, że niedługo będzie schodzić skóra. Tyle dobrze, że jutro już wjadę wyżej i powinno być zdecydowanie chłodniej.

Dzień 7, 29.10.2018, Guanare – Batatal
82km, 12.5śr, 41.6max, 1760m w górę, 6h30, 22-30°C

Po trzech płaskich dniach znów wjechałem w góry. Od razu odbiło się na ilości kilometrów, nie udało się dojechać setki. Sporo było odcinków w okolicach 10% i zjazdów, stąd spora ilość metrów przejechana w pionie. Zamiast w mieście Bocono, zatrzymałem się w Batatal w zajeździe (La Posada) na wysokości ponad 1500m n.p.m. Upał nieco mniejszy, ale piłowanie pod górę przez większość dnia nieźle mnie zmęczyło. Nie jestem jeszcze w takiej formie aby skakać po przełęczach na obciążonym rowerze jak kozica. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i forma będzie optymalna. A propos zwierząt, to dziś miałem ciekawe widoki… wypatrzyłem iguanę, kondora, dzięcioła, kilka osłów,  węża i mnóstwo małych jaszczurek, które co chwilę poruszały krzakami kiedy tylko się zbliżyłem. Niestety żadnemu nie zrobiłem zdjęcia. W końcu wymieniłem dolary na boliwary po dobrym kursie 240Bs.S za dolara. Jeszcze parę dni temu było to 160, więc widać wyraźnie jak boliwar znów mocno traci na wartości. Niedługo Wenezuelczycy znów będą pewnie płacić w milionach i rząd ponownie zrobi denominację. W każdym razie dolary wymieniłem w hurtowni napojów, dostałem cały plik banknotów po 50 i 100 boliwarów. Sprzedawca chyba dzwonił do szefa, bo po kilku minutach zjawił się facet z brakującą gotówką. Wymieniłem 50$, dla przeciętnego mieszkańca Wenezueli to ogromna kwota. Jeszcze w kryzysie, kiedy gotówki brakuje, a ludzie płacą głównie kartami i kartkami miałem szczęście, że udało mi się wymienić tak dużą kwotę. Cieszę się, że nie dostałem mniejszych nominałów bo miałbym całą sakwę pieniędzy. Dolary, które posiada teraz sprzedawca, za kilka dni, tygodni, miesięcy będą w Wenezueli warte o wiele więcej niż obecnie, więc na transakcji ze mną zarobi bardzo dobrze. Ja za kilka dni wyjeżdżam z Wenezueli, więc nie ma to dla mnie takiego znaczenia. Zrobiłem zakupy na dwa dni i zapłaciłem gotówką na nocleg. Noc w zajeździe tylko 300 boliwarów czyli po dzisiejszym kursie niecałe półtora dolara. Łóżko, TV, łazienka, prysznic z zimną wodą, woda pitna. Nie było WiFi, klimatyzacji i zasięgu sieci, ale to mała wioska w górach, więc nie ma co marudzić. Bez obaw przed wieczorem przespacerowałem się po okolicy, robiąc kilka zdjęć. Lubię takie klimaty, górska osada, parę ulic, dwa sklepy, wszyscy się znają i wszyscy ciekawi co tu robię i dokąd zmierzam. Tylko w kółko „Donde biene…”. Za kilo bananów zapłaciłem 30 boliwarów, czyli kilkadziesiąt groszy 🙂 Bananowce i krzewy z kawą towarzyszyły mi przez większość dnia. Mijały mnie ciężarówki załadowane bananami i wiele razy widziałem jak mieszkańcy okolic ręcznie zbierają ziarna kawy i suszą ją rozsypaną na słońcu oraz w prymitywnych suszarniach podobnych do wędzarni. Jutro ciąg dalszy wspinaczki…

Dzień 8, 30.10.2018, Batatal – Tuñame
94km, 2940m w górę, 11,2śr, 41.4max, 8h14m, 14-29°C

Mega ciężki dzień z trzema pokonanymi przełęczami na 1800, 2350 i 3200m n.p.m. Wenezuelczycy budują strome drogi i wiele kilometrów ma nachylenie 8-12%, a nawet większe. Podjazd na obciążonym rowerze z tyloma procentami bardzo męczy. Wczoraj mogłem spróbować dojechać do miasta Bocono, do przełęczy niewiele mi zabrakło i było tylko 300 metrów w górę. W Bocono zatrzymałem się w przy hotelowej restauracji na kawę, małe śniadanie i chwilę z WiFi. Potem długi podjazd przez przełęcz do wioski Las Mesitas, a na koniec walka ze zmęczeniem i czasem aby zdarzyć przed wieczorem dojechać do hotelu w Tuñame. Zaskoczeniem była dla mnie możliwość zakupienia lodów domowej roboty w wiosce Niquitao. Mały kubeczek tylko 10Bs.S. Zjadłem pięć 🙂 W Bocono i w Tuñame były dodatkowe podjazdy na 3000 i 4000 m n.p.m. Z obu zrezygnowałem. Jazda głównym tekstem i tak jest ciężka, więc na razie będę zdobywał tylko ważniejsze cele. Ostatnia , najtrudniejsza i najwyższa przełęcz przed wioską Tuñame miała powyżej 3200m, niestety chyba bez nazwy i bez tablicy z oznaczeniem metrów. Dzienne przewyższenie na poziomie prawie 3000  m n.p.m. w górę trochę przypiekło mi mięśnie. Po zjeździe do Tuñame zaczęły się też drobne kłopoty z hamulcami. Oba zaczęły głośniej hamować. Pierwsza oznaka zużycia klocków, a za mną dopiero kilka kilkudziesięcio kilometrowych zjazdów. Nocleg w Posada/Hotel Turistica w Tuñame za 400Bs.B czyli nieco więcej niż 1.5$. Przez godzinę działało WiFi, była też ciepła woda, w międzyczasie kilka razy brakowało prądu.

Dzień 9, 31.10.2018, Tuñame – El Rincon
70km, 10.7śr, 38.4max, 2020m w górę, 6h35m, 12-26°C

Dziś w planach miałem przejechać na spokojnie pół dnia, a drugie pół odpoczywać i regenerować siły po wczorajszym ciężkim dniu i ważnym jutrzejszym, kluczowym jeśli chodzi o Wenezuelę dla mnie. Znów wenezuelskie Andy mnie zaskoczyły. Rano spodziewałem się zjazdu w dolinę, a tymczasem czekał na mnie podjazd powyżej 3000m n.p.m. Wioska Tuñame leży pomiędzy dwoma przełęczami właśnie powyżej 3000 metrów. Zjazd również był dłuższy niż sądziłem, zjechałem tylko na wysokość 1200 metrów i wspinaczkę trzeba było zaczynać od nowa. Po wczorajszym dniu trochę piekły mnie mięśnie i nogi nie chciały kręcić nawet na najlżejszym przełożeniu. Od rana do popołudnia był już tylko podjazd z odcinkami 10-12%. Zamiast odpoczynku znów wspinaczka i dziesiątki przerw na trasie. W wiosce Chachopo udało mi się znaleźć jedyną czynną restaurację i dostałem ciepłą zupę z resztkami mięsa i ziemniakami. Tylko zupa była w ofercie, zamówiłem też kawę i wypiłem z suchą bułką, których kilka miałem w sakwie. Za zupę i kawę zapłaciłem 70 boliwarów (1zł).  Po 16:00 dojechałem do zagrody Finca Santa Barbara na wysokości ponad 2850m, gdzie zostałem na nocleg. Zamiast pokoju, dostałem cały domek. Niestety musiałem już wymienić klocki hamulcowe z tylu. Okładziny były całkowicie starte. Jutro sporo zjazdu, więc muszę mieć sprawne hamulce.

Dzień 10, 1.11.2018, El Rincon – Pico el Aguila – Lagunillas
130km, 15.3śr, 1980m w górę, 52.1max, 8h31m, 6-29°C

Dzień podporządkowany na wjazd na przełęcz Pico el Aguila, która była moim celem numer jeden w Wenezueli. Przełęcz wznosi się na wysokość 4118m n.p.m i jest najwyższą asfaltową przełęczą w Wenezueli. Ostatnie 23km wjazdu zajęło mi prawie cztery godziny, średnia prędkość podjazdu wyniosła 7.1km/h. Na przełęczy kiedy się na chwilę bardziej zachmurzyło temperatura momentalnie spadła do 6°C, by po chwili kiedy wyjrzało słońce wzrosnąć do 16 stopni. Przez przełęcz przebiega główna droga Trans Andyjska i łączy miasta Merida i Valera. Na przełęczy znajduje się monument z kondorem, niewielka kapliczka, schronisko oraz kilka straganów w których można kupić pamiątki i regionalne produkty. Moje tempo jazdy na zmęczonych mięśniach i na stromych podjazdach na obciążonym rowerze nie zachwyca, nie jestem także w pełni zaaklimatyzowany powyżej 4000 metrów, jednak żadnych skutków wysiłku na tej wysokości nie odczuwałem. Z przełęczy można wjechać wyżej do szczytu El Aguila, i dalej do jednej z najwyższych, jeśli nie najwyższej drogi w Wenezueli na wysokość ponad 4500m. Dla mnie jednak wjazd wyżej był dziś nieosiągalny. Dalszą część dnia można uznać za odpoczynek ponieważ następne 80km było w dół. Z ponad 4110 metrów zjechałam na niecałe 1000 metrów. Niewielkie podjazdy były dopiero przed i za miastem Merida, przez które przejechałem bez zatrzymywania się. Spodziewałem się noclegu i jakiegoś motelu na wyjeździe z miasta, jednak nie było nic otwartego i musiałem jechać dalej. Na koniec dnia znów złapałem flaka w przyczepie, ponownie po najechaniu na drut. Na głównych drogach jest miejscami sporo brudów, śmieci, szkła, więc takie sytuację muszą się zdarzać.

Dzień 11, 2.11.2018, Lagunillas – La Grita
116km, 12.8śr, 45.3max, 3130m w górę, 9h4m, 21-29°C

Pierwsze 1000km podczas wyprawy przejechane! Za mną kolejny wymagający dzień z rekordowym przewyższeniem dziennym. Początek dnia to dalszy zjazd na około 500m n.p.m. Potem wspinaczka na przełęcz na wysokość 3000 metrów i zjazd do miasta La Grita w poszukiwaniu noclegu. Cały ten region jest rolniczy. Widać plantacje bananów, kukurydzy, kawy, ziemniaków, cebuli, truskawek, kwiatów ciętych. Jeden z mieszkańców dał mi nawet kilka pomarańczy i awokado. Tym razem to okolice przełęczy były najbardziej strome, a niższe części podjazdu jechało mi się całkiem nieźle. Na najwyższych odcinkach nie było asfaltu, tylko płyty betonowe. Na zjeździe do miasta znów mocno przytarłem hamulce. Miejscami spad wynosił nawet 15%, pogodnie w samym La Grita. Nocleg w bardzo ładnie wykończonym hotelu za 3$.

Dzień 12, 3.11.2018, La Grita – Capacho
89km, 13.0śr, 2015m w górę, 45.7max, 6h51m, 19-30°C

Po trzech kilometrach zjazdu skręciłem w wąską dolinę Santa Ana i zaczął się kolejny podjazd na przełęcz. Na dłużej zatrzymałem się w mieście El Cobre, gdzie była mała kawiarenka w samym centrum, w której można było usiąść, zjeść, napić się kawy i połączyć z internetem. W Wenezueli niestety niewiele jest takich miejsc. Po godzinnej przerwie wjechałem na przełęcz na wysokość 2600 metrów, El Zumbador. Na przełęczy było nimi miasteczko ze sklepami i wojskowy punkt kontrolny. Nie mogłem się oprzeć i na chwilę zajechałem pod stragan w którym były truskawki ze śmietaną. W listopadzie jeszcze nie miałem okazji jeść świeżych, słodkich truskawek. Na zjeździe ponownie miałem problemy z hamulcami. Okazało się, że aluminiowy adapter rozdzielający klocki złamał się i zaklinował pomiędzy tarczą a klockiem. Adapter wymieniłem i zjechałem do miasta San Cristobal. Nie wjechałem do centrum, tylko od razu ruszyłem w kierunku granicy. Do tej jednak nie dojechałem ponieważ spowolnił mnie kolejny podjazd. Na nocleg zatrzymałem się w posadzie w Capacho. Bardzo przyjemne miejsce z restauracją, stylizowane na średniowieczną zagrodę. Właściciele chyba poczuli już święta, ponieważ restauracja przystrojona była w choinkę i bożonarodzeniowe dodatki.

Dzień 13, 4.11.2018, Capacho – Kolumbia – El Topon
74km, 15.2śr, 47max, 1080m w górę, 4h53m, 21-34°C

Do Wenezueli łatwiej się dostać, niż z niej wyjechać 😉 Z Capacho miałem jeszcze 10km pod górę, aby następnie stromym zjazdem dojechać do przejścia granicznego z Kolumbią. Piesze przejście znajduje się na rzece Tachira, pomiędzy miastami San Antonio i Cucuta. Na granicy było sporo ludzi i witać było po bagażach, że wielu z nich opuszcza Wenezuelę na dłużej. Zanim odstałem swoje w kolejce (jakieś 300 osób) po pieczątkę minęło prawie trzy godziny. Potem już tylko przejście przez most i kolejna pieczątka na wjeździe do Kolumbii. Łącznie straciłem jakieś cztery godziny. Gdyby wczoraj udało mi się dojechać do granicy, rano byłbym jednym z pierwszych i nie musiałbym tyle czekać w kolejkach. Po stronie kolumbijskiej widać było wzmocnione siły prewencyjne wojska i policji. Jadąc kolejne kilometry wyprzedzałem dziesiątki Wenezuelczyków, którzy całymi rodzinami i grupami maszerowali w poszukiwaniu lepszego życia. Różnice pomiędzy Wenezuelą i Kolumbią są widoczne zaraz po przekroczeniu granicy. Po ulicach jeżdżą zdecydowanie nowsze i bardziej zadbane samochody, drogi są w o wiele lepszym stanie, wszystkie sklepy i restauracje pootwierane i pełne klientów. Kolumbijczycy znacznie lepiej dbają o swoje bezpieczeństwo. Wszyscy na motorach jeżdżą w kaskach, w autach w zapiętych pasach bezpieczeństwa, i nie widać stojących ludzi na „pakach” ciężarówek. Co mnie najbardziej cieszy to,  to, że pobocza nie są pozarastane krzakami. W Wenezueli przez krzaki niektóre drogi były węższe nawet o 20% przez co na zakrętach kierowcy czasami w ostatniej chwili dostrzegali mnie na rowerze. Granica w Cucuta znajduje się na wysokości niecałych 500m n.p.m. Pomimo zachmurzonego nieba było strasznie duszno temperatura sięgała 34°C. W większym markecie zatrzymałem się na małe zakupy i rozeznanie cen. Chwilę potem zajechałem do restauracji na obiad i sok z papaji. Dalsza część dnia to podjazd w kierunku miasta Pamplona. Główną drogą numer 55 jechało się całkiem przyjemnie, nie był to stromy podjazd, więc prędkości pod górę miałem już całkiem przyzwoite (10-14km/h). Pod wieczór zaczęło lekko kropić, a potem rozpadało się na poważnie. Najpierw schroniłem się przed deszczem pod bramą wjazdu na teren ośrodka rekreacyjnego, ale ponieważ deszcz nie ustawał zapytałem, czy mógłbym przenocować w namiocie na terenie ośrodka. Pracownica początkowo nie chciała się zgodzić, jednak po konsultacji szefem, pozwolono mi wjechać i rozbić namiot pod wiatą z miejscem do grillowania. Miałem nawet bieżącą wodę i prąd 🙂 Całą noc lało, więc gdybym spał w namiocie na otwartej przestrzeni, pływałbym niesamowicie. A tak, rano miałem tylko lekko wilgotny namiot.

Krótkie podsumowanie części wyprawy przez Wenezuelę:
W kilkanaście dni podróży przez Wenezuelę, z Caracas do granicy z Kolumbią w mieście San Antonio przejechałem ponad 1100 kilometrów wyłącznie na rowerze. Zdobyłem najwyższą asfaltową przełęcz w Wenezueli powyżej 4100 metrów oraz kilka niższych. Całkowita ilość podjazdów wyniosła ponad 20100 metrów w górę w pionie czyli ponad 20km! Przygotowując się do wyprawy wiedziałem o kryzysie jaki przechodzi przez kraj od kilku lat. Już wiele miesięcy przed wyprawą śledziłem sytuację w kraju. Pomijając problemy z płatnościami, pozamykane centra handlowe, mniejszą ilość towarów na półkach małych sklepów i aptek dla mnie osobiście kryzys nie miał większego wpływu na przebieg wyprawy. Wszystkie produkty spożywcze były ogólnodostępne, pieczywo, owoce, napoje można było kupić. Najwygodniejszą i najbardziej opłacalną formą płatności była dla mnie wymiana dolarów na boliwary. Z dnia na dzień dolar w Wenezueli ma coraz większą wartość i jest to najlepsza opcja dla turysty. Wszystkie noce w Wenezueli spędziłem w tanich hotelach, motelach, posadach, głównie że względu bezpieczeństwa, ale także dlatego, że było tam po prostu tanio. Najtaniej za nocleg zapłaciłem 300 BsB. czyli niewiele ponad dolara. Przejeżdżając na rowerze przez Wenezuelę, ani razu nie czułem się zagrożony i nie spotkało się jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Wręcz przeciwnie, Wenezuelczycy byli bardzo pozytywnie nastawieni i kibicowali mi podczas jazdy, zaciekawieni skąd jestem i dokąd zmierzam. Na wjazd do Wenezueli obywatele Polski nie potrzebują wizy, a mój wjazd, jak i wyjazd z kraju odbył się bez jakichkolwiek problemów.  Na podstawie własnych doświadczeń nie widzę żadnych przeciwwskazań aby jechać do Wenezueli w celach turystycznych. Wenezuela jest ciepłym, bardzo zróżnicowanym krajem, z wieloma atrakcjami turystycznymi, dobrym zapleczem hotelowym i przede wszystkim tanim. Pomijając sytuację polityczną i sankcje nałożone na kraj, zachowując podstawowe zasady bezpiecznego podróżowania, w Wenezueli można spędzić całkiem przyjemnie wakacje. Mam nadzieję, że kryzys zostanie wkrótce zażegnany i Wenezuela ponownie będzie jednym z najbogatszych krajów świata.

Przewyższenie: 20.1km pionowo w górę

Carr El Junquito – Colonia Tovar, Tower –  2370m
El Pajarito – 3770m
Fila El Paramito / Las Mesitas – 3300m
Pico el Aguila + Antenas – 4118m – najwyższa droga asfaltowa Wenezueli
67WFV4M2+PR – 4570m
Observatorio Astronómico Nacional OAN – 3590m
Loma Redonda – Estacion Teleférico – 4045m
Carr Bailadores – La Grita – 3100m
Valle de Laguna del Cienagón – 3440m
Carretera Paramo El Rosal -3215m
Páramo El Zumbador – 2565m
Páramo Las Coloradas – 3350m