Dzień 119, 18.02.2019, Visvidi – Paso Changara-Tambo Quemado
115km, 12.3śr, 46.0max, 1250m w górę, 9h18m, 5-17°C
Poranek słoneczny ale chłodny. Z Visvidi do wyboru miałem dwie drogi na południe, wybrałem asfaltową. Od dziewiątej do szesnastej dość mocno wiało, głównie z boku. Przez ponad 80km wspinałem się powoli na przełęcz na ponad 4600m na granicy parku narodowego Lauca. Za przełęczą krótki zjazd do wioski Parinacota. Potem dojechałem jeszcze do kolejnej przełęczy na granicy z Boliwią na ponad 4700m. Przez cały dzień mogłem obserwować dwa wysokie ośnieżone, wulkany. Wulkan Parinacota o wysokości ponad 6300m i nieco niższy Pomerape. Ostatnie kilkanaście kilometrów to uczta dla oczu. Przejazd wzdłuż brzegu jeziora Chungara z widokiem na kilka wulkanów i ośnieżonych szczytów. Dzień zakończyłem równo z zachodem słońca, spanie na przełęczy niedaleko granicy w opuszczonym kontenerze. Po zmianie czasu jasno robi się dopiero po 7:00, a ciemno po 20:00. W tak długim kraju jak Chile, jest tylko jedna strefa czasowa. W Patagonii dzień będzie o wiele dłuższy.
Dzień 120, 19.02.2019, Paso Changara-Tambo Quemado – Putre
67km, 16.1śr, 47.3max, 570m w górę, 4h8m, 3-18°C
Poranek ponownie słoneczny, ale zimny. Tylko kilka stopni. Dopiero o 10:00 zrobiło się przyjemnie. Nie miałem już nic do jedzenia, więc musiałem grzać do miasta Putre do bankomatu i sklepu. Na drodze jednak udało mi się zjeść śniadanie w małej restauracji, płacąc w Chile boliwijską walutą. Dwa jajka, bułka i kawa 12zł, drogo, ale to odludzie i przelicznik inny. Jak tylko wyszedłem z restauracji znów zaczęło wiać. Jechałem dziś tylko na zachód, więc aż do miasta Putre miałem wiatr wiejący prosto w twarz. Na trasie było trochę małych podjazdów, ale końcówka do Putre już w dół. Miasto leży na zachodnim skraju Andów na wysokości 3500m n.p.m. To jedyna opcja w okolicy na zakupy, nocleg, obiad w restauracji. W miasteczku znajduje się bank, bankomat, szpital, kilka hostali, jednostka wojskowa. W planach miałem dziś wjazd na przełęcz na 4800m, jednak droga była zamknięta z niewiadomych dla mnie przyczyn, więc dzień zakończyłem z dystansem tylko 65km. Zjeżdżając w dół osiągnąłem prędkości zaledwie 12-15km/h z powodu silnego wiatru. W sumie wolne popołudnie bardzo mnie uciszyło. Mogłem nadrobić trochę zaległości. W miasteczku w jednej z restauracji skusiłem się na mięso z alpaki. Mięso trochę twardawe, czerwone i przypominające wołowinę, ale dobre.
Dzień 121, 20.02.2019, Putre – Laguna Paquisa
122km, 11.1śr, 31.2max, 2230m w górę, 10h58m, 3-18°C
10000km podczas wyprawy przełamane! Dzień nawet bardzo udany, mimo przeszkód na drodze. Nad ranem z Putre był przymrozek. Początek dnia do ponowna wspinaczka na płaskowyż Altiplano. Ponad 1000 metrów w górę na wysokość 4600m n.p.m. Z drogi głównej numer 11, skierowałem się na południe na drogę A-211/235/95, która aż do miasta Colchane jest szutrowa. Po prawie trzygodzinnej wspinaczce z Putre, na płaskowyżu zacząłem nadrabiać kilometry. Na szybkich płaskich szutrowych odcinkach osiągałem prędkości nawet powyżej 20km/h. Czasami musiałem zwalniać na nierównościach i tarkach. Pierwszą przeszkodę i brak mostu na rzece Lauca pokonałem w piętnaście minut. Musiałem przejść przez rzekę z rowerem, oczywiście wcześniej ściągając buty. Jakieś 20 metrów wody i do 25cm głębokości. Druga przeszkoda była za wioską Guallatiri. Okazało się, że kilka kilometrów dalej na rzece zapadł się most i policjant z punktu kontrolnego w wiosce kierować wszystkich na 20-sto kilometrowy objazd. Droga po której jadę nie bez powodu nazywa się „bezludną” Ruta del Desierto. Przez cały dzień minęły mnie tylko trzy samochody. Cały dzień w towarzystwie wysokich wulkanów z ośnieżonymi stożkami. Nocleg w opuszczonym budynku restauracji pomiędzy sezonowym jeziorem Laguna Paquisa a przełęczą Paso Paquisa. Wieczorem mocno wiało, więc początkowo chciałem spać w namiocie i schronić się od wiatru za budynkiem. Okazało się jednak, że drzwi były otwarte, więc skorzystałem z okazji i spałem w środku.
Dzień 122, 21.02.2019, Laguna Paquisa – Colchane
112km, 12.3śr, 38.8max, 1360m w górę, 9h05m, 1-17°C
Długi i niełatwy dzień. Prawie całą trasę zmagałem się z nierównościami na drodze. Częsta na szutrach „tarka” cały czas uprzykrzała mi jazdę i nie mogłem się rozpędzać za bardzo. Było też trochę piachu i kilka razy się zakopałem. Na jednym ze zjazdów prawie zaliczyłem glebę, przez nagle zatrzymanie przez piach. Było bardziej śmiesznie niż groźnie… Dziś udało mi się pokonać rzekę bez ściągania butów. Na dzień dobry zdobyłem przełęcz Paso Paquisa, a 38km dalej kolejną, ale bez nazwy o wysokości 4770m n.p.m. Pomiędzy przełęczami miałem mały przedsmak solniska Uyuni. Przejechałem wzdłuż brzegów jeziora i solniska Salar de Surire. W tym chiijskim rezerwacie przyrody widziałem wiele flamingów, wikunii i kilkanaście strusi. Zdaje się, że pierwszy raz widziałem strusie dziko żyjące na wolności. Wieczorem po 110km wjechałem na asfalt i dojechałem do wioski Colchane, tuż przy granicy z Boliwią. Nocleg tym razem w „Residencial”, bo tak nazywają się hotele w Chile. Mega drogo, ale w cenę mam wliczone śniadanie.
Dzień 123, 22.02.2019, Colchane – Lirima
97km, 11.8śr, 50.8max, 1560m w górę, 8h10m, 8-19°C
W nocy w hotelu nie było prądu, a tym samym WiFi. Przynajmniej była ciepła woda, ręcznik, papier i zestaw mydło z szamponem. Poranek słoneczny, ale tym razem cieplej. Wioska i przejście graniczne znajduje się tylko na wysokości 3750m n.p.m. Po dobrym śniadaniu, uzupełnieniu zapasów ruszyłem dalej na południe drogą numer A-92. Aż do wioski Ancuaque był asfalt, potem nawet dobrej jakości szutr. Dziś miałem tylko jeden cel, zdobyć przełęcz Paso Picovilque o wysokości ponad 5100m n.p.m. W Ancuaque udało mi się jeszcze zjeść zupę na mięsie z lamy. Dalej aż do końca dnia nie spotkałem na drodze nikogo. W tej części Chile można odpocząć od ludzi, samochodów, spalin. Tylko droga i czasami lamy niedaleko niej. Z przełęczą walczyłem do 18:00. Ostatnie 6km trochę bardziej strome i z gorszą nawierzchnią. Przełęcz bardzo wąska, kuta w skale. Na przełęczy niestety nie było tablicy, nie wiem po co, stał tylko kamienny murek. Po 18:00 na 5000 metrów zaczęło się robić chłodno. Przebrałem się w cieplejsze ciuchy i zacząłem zjazd. Na wysokości 4800 metrów spotkała mnie niespodzianka, ponownie zaczął się asfalt. Niezbyt dobrej jakości, trochę dziurawy, ale zjeżdżało mi się zdecydowanie szybciej. Do wioski Lirima dojechałem tuż przed zachodem. W wiosce też nie spotkałem nikogo. Przez chwilę goniła mnie jakaś szalona lama, która podbiegła do mnie i nawet dała się pogłaskać. Nocleg w namiocie w jakiejś dużej hali w budowie na wysokości 4000 metrów.
Dzień 124. 23.02.2019, Lirima – Posterunek Ujina
119km, 15.2śr, 50.8max, 860m w górę, 7h46m, -1-18°C
Noc spokojna i ciepła. Poranek słoneczny, ale o wschodzie słońca było jeszcze -1°C. Na trasę wyruszyłem o 7:15, chwilę po wschodzie. Chwilę po tym jak opuściłem Lirima, znów zaczęły gonić mnie lamy. Zatrzymałem się i cieszyłem z możliwości bliskiego kontaktu z tymi ciekawymi zwierzętami. Jedna była naprawdę bardzo śmiała i chyba lubiła głaskanie. Na grzbiecie wciąż miała trochę szronu po mroźnej nocy. Do kolejnej osady Collacagua miałem jakieś 25km. Osada na nowo, z tego co widziałem dopiero się budowała. Powstawało kilka budynków. Udało mi się jednak nabrać wody i zjeść śniadanie w małym budynku gospodarczym. Dostałem gorącą wodę, więc zrobiłem sobie kaszkę, a potem kawę. Dalsze kilometry dość płaskie i szybkie. Po drodze skończył się dziurawy asfalt, ale zaczął super szuter, po którym jechało się świetnie i szybko. Najpierw dojechałem do solniska Salar de Huasco. Solniska w sumie dużo nie było, ale na sporym jeziorze brodziło dziesiątki flamingów. Piękny widok 🙂 W sumie drugi raz udało mi się dostrzec też kilka strusi. Dalej wjechałem na główną drogę asfaltową i zdobyłem przełęcz na prawie 4400m n.p.m. niedaleko nadajnika. Tylko kilka kilometrów, ale jechałem ponad godzinę z powodu mocnego wiatru z boku. Zjazd do kolejnego solniska już w miarę szybki. Przejechałem przez kolejne solnisko Salar de Coposa i dojechałem do skrzyżowania dróg i bram kopalnia. Dalej, asfaltową drogą jechać nie można bo to teren prywatny koplani. Droga do Ollague skręca w lewo i zmienia się w szuter. Na chwilę przystanąłem przy budynku posterunku policji. Chwilę potem wyszedł policjant i po krótkiej rozmowie zaprosił mnie na kolację. W środku była kilkuosobowa grupka policjantów. Najpierw poczęstowali mnie bułką z wędliną, a potem tradycyjnym daniem chilijskim czyli
Sopaipillas. Sopaipillas- to ciasto smażone na głębokim oleju i podawane z pikantną sałatką. Po kolacji miałem jeszcze okazję napić się herbaty Yerba Mate. Kiedy zapytałem o możliwość noclegu policjanci przygotowali mi mały pokoik ze składaną kanadyjką. Na posterunku była gorąca woda pod prysznicem i WiFi, więc już w ogóle byłem w raju 🙂
Dzień 125, 24.02.2019, Posterunek Ujina – Ollague
90km, 10.3śr, 26.3max, 920m w górę, 8h38m, 3-22°C
Ciężki dzień. Poranek na Atacamie, już jak zwykle słoneczny ale chłodny. Po śniadanie pożegnałem się z policjantami i ruszyłem dalej na południe. Kilka kilometrów dalej zatrzymał się ochroniarz kopalni patrolujący okolice i dał mi dwa jabłka 🙂 Policjanci dali mi na drogę liofilizowany obiad, kilka Sopaipillas oraz zestaw kaw i herbat. Pierwsze 40km lekko pod górę, aż do przełęczy Yuma na wysokości 4401m n.p.m. Sporo czasu zajął trawers wulkanu o wysokości powyżej 5000 metrów. Na wulkan prowadzi droga, ale niestety to teren prywatny i zamknięty. Na szczycie wulkanu jakiś budynek i anteny. Za wulkanem przejazd obok zbiornika osadowego z piękną błękitną wodą, w oddali widać ogromną kopalnię. Potem już do przełęczy droga prowadzi wzdłuż starej linii kolejowej. Na przełęczy ruiny osady, zapewne dworca. Zjazd do Ollague chwilami tragiczny. Momentami nie dało się jechać z powodu piachu i głazów. Ostatnie 15km jeszcze gorsze z powodu wiatru. 30km zjazdu pokonałem w ponad 3 godziny. Małe, przygraniczne miasteczko Ollague leży pod wielkim wulkanem o tej samej nazwie oraz na rozległym płaskowyżu i solnisku Salar de Ollague. W miasteczku jest mały sklep w którym można płacić kartą, co mi bardzo ułatwiło zakupy. Nie ma bankomatu. Są dwie restauracje i dwa hotele. W jednym udało mi się znaleźć WiFi. Darmowy internet znalazłem też na poczcie i w budynku biblioteki. Poza tym jest mały ratusz, szkoła, ośrodek zdrowia, szpital, dworzec kolejowy w samym centrum. Sporo opuszczonym i zrujnowanych budynków. Wieczorem posiedziałem godzinę w restauracji. Zjadłem małą kolację, a spanie znalazłem w starym budynku obok dworca. Całą noc straszliwie wiało. Wieczorem po raz pierwszy w Ameryce Południowej na południowej część nieba zauważyłem gwiazdozbiór Krzyż Południa, który także towarzyszył mi w Australii. Innym gwiazdozbiorem rzucającym się w oczy jest Orion.
Dni 126-133 w Boliwii
Dzień 134, 5.03.2019, Laguna Blanca – Chile – San Pedro de Atacama
96km, 12.1śr, 55.9max, 460m w górę, 7h56m, 6-25°C
Poranek przy jeziorze Laguna Blanca bardzo mroźny. Nawet w budynku i pomieszczeniu w którym spałem był mróz. Za ostatnie boliwiany wykupiłem śniadanie. Dwa jajka, dwie bułki i kawa za 7zł. Chwilę potem wyruszyłem do granicy z Chile. Pięć kilometrów do przełęczy Hito Cajon na wysokość ponad 4500m n.p.m, gdzie znajduje się biuro migracyjne Boliwii, a potem kolejne pięć kilometrów po powyżej 4600m n.p.m do biura migracyjnego Chile. Po stronie boliwijskiej była krótka kolejka turystów, którzy chcieli wjechać na pustynię. Na szczęście ja byłem jedyną osobą, która chciała wyjechać z Boliwii i nie musiałem czekać w kolejce. Przy wjeździe do Chile urzędnicy chyba się nudzili, bo szczegółowo mnie przetrzepali. Być może podejrzane wydawało im się to, że po raz kolejny przekraczam granice w odstępie kilku dni. Musiałem nawet podać numer ramy roweru, a sam rower dostał komputerowy dokument stwierdzający wjazd na teren Chile. Wszystkie moje sakwy zostały sprawdzone pod kątem przemytu narkotyków, mięsa, owoców. Kiedy już uporałem się z przekroczeniem granicy, skierowałem się w górę, w kierunku przełęczy Paso Jama. Do samej przełęczy nie chciało mi się kręcić, moim celem była grupa teleskopów astronomicznych zwanych „Oczami Atacamy” lub też projektem ALMA. Niestety kiedy dojechałem do skrzyżowania dróg z zamiarem skrętu do kompleksu teleskopów, zatrzymał mnie ochroniarz i od razu powiedział, że dalej wjechać nie mogę. Nie pozostało mi nic innego jak zjechać do miasta San Pedro de Atacama. Ponad 60km w głąb pustyni Atacama i samego Chile zrobiłem w godzinkę z małym hakiem. Wyjechałem tym samym z płaskowyżu Altiplano. W San Pedro de Atacama znalazłem bankomat, a potem hostel. Jeden dwóch bankomatów w mieście nie chciał wydać gotówki na moje karty, a drugi wydał, ale z niemałą prowizją. W małym sklepie rowerowym kupiłem kilka łatek do dętek. San Pedro de Atacama trochę mnie rozczarowało. Spodziewałem się większego miasteczka, a tymczasem to typowe centrum przesiadkowe dla turystów, których jest tu więcej niż mieszkańców. W miasteczku tylko same hotele, restauracje, bary i agencje turystyczne. W dodatku bardzo gorąco, a całe miasto jest zakurzone. Nie ma tu chodników, ani asfaltowych dróg, więc wiatr cały piach rozwiewa po całym mieście. W hostelu dostałem pokój z dwoma Niemkami. Ogólnie cały hostel akurat zajmowali Niemcy, którzy mieli zorganizowany wyjazd z przejazdami autami terenowymi po atrakcjach Atacamy.
Dzień 135, 6.03.2019, San Pedro de Atacama – Toconao
102km, 13.2śr, 42.2max, 1640m w górę, 7h43m, 15-28°C
Do 9:00 siedziałem w hostelu, poleżałem dłużej, a potem przygotowywałem się do podjazdu na wulkan Sairencabur na wysokość 6000m n.p.m. w hostelu chciałem zostawić kilka swoich rzeczy, ale kierownik żądał za tą możliwość 3000 pesos, więc podziękowałam i się pożegnałem. Rzeczy zostawiłem w sklepiku obok bez żadnych kłopotów i ruszyłem w górę. Do wioski i skrzyżowania w Guatin droga wznosiła się lekko pod górę, nawierzchnia też nie była zła. Stary asfalt, mieszał się z dobrze utwardzonym tłuczniem. Na skrzyżowaniu dróg w Guatin zauważyłem znak, który informował, że droga pod wulkan jest zamknięta. Postanowiłem jednak pojechać dalej i sprawdzić w jakim stanie jest droga. Do źródeł termalnych Puritama droga była niezła. Potem jednak było coraz gorzej. Na wielu wzdłużnych odcinkach drogi było sporo kamieni i głazów, które spływały razem z wodą. Przez kilka takich miejsc przeszedłem, ale wymagało to sporego wysiłku i trafiłem wiele czasu. Dotarłem tylko to wysokości 3800m n.p.m i postanowiłem się wrócić. Zjazd z powrotem do San Pedro zajął mi dwie godziny, tutaj ponownie się spakowałem, zrobiłem zakupy, zjadłem lody i przejechałem prawie 40km do miasteczka Toconao. Do Toconao dojechałem tuż przed zmrokiem, zjadłem kolację w restauracji, a na nocleg wybrałem plac zabaw ze sztuczną zieloną trawką o niewielkim daszkiem z bambusów. Wieczorem trochę hałasowali mieszkańcy, którzy bawili się z okazji karnawału.
Dzień 136, 7.03.2019, Toconao – Droga 23
94km, 11.4śr, 41.9max, 1050m w górę, 8h16m, 11-28°C
Noc minęła spokojnie. Rano przyjemne 11°C. Po 7:30, czyli równo ze wschodem słońca wyruszyłem dalej. Jak najszybciej chciałem dojechać do kolejnego miasteczka Socaire. Początkowo droga była płaska, ale na 20km przed miasteczkiem zaczął się podjazd. Okazało się, że Socaire, leży na wysokości 3300m n.p.m, a ja do pokonania miałem prawie 600m w górę. Bardziej niż podjazd zmęczył mnie upał, który od 10:00 był już dla mnie zbyt mocny. Do Socaire dojechałem dopiero o 13:00 z dystansem 52km. Pod drodze drugi raz udało mi się przekroczyć Zwrotnik Koziorożca. Pierwszy raz ta sztuka udała mi się w Australii. Na linii zwrotnika był znak oraz metalowa strzałka, oblegana przez turystów z busów. W Socaire wydałem ostatnie pesos na obiad i kilka paczek ciastek. O 14:00 ruszyłem dalej, w górę w kierunku przełęczy Sico i granicy z Argentyną, którą chce jutro przekroczyć. Do wieczora zrobiłem prawie 50km, z czego większość pod górę. Przejechałem obok jeziora Miscanti, do którego prowadzi droga w górę, jakieś 3km i 100m wyżej. Dalej było już trochę bardziej płasko. Nocleg pod gwiazdami na wysokości 4100m n.p.m. obok drogi.
Dzień 137, 8.03.2019, Droga 23 – Paso Sico, Argentyna
90km,
I znów wszystko wróciło do normy. Poranek mroźny, dzień niezbyt gorący, a ja trzymałem się wysokości powyżej 4000m n.p.m. Dzień zaliczony z dwoma zdobytymi przełęczami. Najpierw uporałem się z wyższą Abra El Laco, a potem z nieco niższą Abra Sico. Na obu niestety nie było tablic z nazwami. Popołudniu wiatr trochę pomagał. Na zjeździe do granicy z Argentyną, wiało tak bardzo, że prawie pobiłem rekord prędkości wyprawy. Na linii granicznej nie ma nawet porządnych znaków drogowych w stylu „Witamy w Argentynie”, na dodatek kończy się asfalt i dalsze kilometry po stronie argentyńskiej już sporo wolniejsze. 11km od linii granicznej znajdują się połączone biura migracyjne Chile i Argentyny. Tutaj spotkała mnie miła niespodzianka. Po kilku minutach przy okienkach i nowej pieczątce w paszporcie, jeden z pracowników zapytał czy chciałbym przenocować z darmowym hostelu, który znajduje się obok budynków migracyjnych. Oczywiście ucieszyłem się i zgodziłem bez wahania. Nie miałem już nic do jedzenia, więc dostałem też michę zupy z makaronem. Mogłem też wziąć ciepły prysznic. Hostel wybudowano dlatego, ponieważ droga do Chile, ze względów bezpieczeństwa zamykana jest na noc, a podróżnym stworzono darmowe miejsce noclegowe. Pod wieczór dołączył do mnie pewien Holender, który po Ameryce Południowej podróżował wynajętym samochodem. Od strażników dostaliśmy jeszcze małą kolację. Bułkę z serem żółtym i herbatę. Holender poczęstował mnie jeszcze swoimi zapasami i jakoś udało mi się przerwać wieczór bez głodowania.
Po noclegu w ciepłym domku ruszyłem do miasta Punta Arenas chcąc zdążyć na popołudniowy prom do miasta Porvenir po drugiej stronie Cieśniny Magellana. Znów kilka jeziorek, flamingi oraz zjazd na wysokość 0m n.p.m. Przez pół dnia goniłem, żeby zdążyć na prom na 16:30, a okazało się że jest już poza sezonem i prom pływa codziennie tylko o 9:00 rano. Miałem zdążyć na prom na drugą stronę Cieśniny Magellana z miasta Punta Arenas do Porvenir. Opcja popołudniowa z noclegiem w Porvenir była o wiele bardziej sensowna. Jutro w Porvenir będę pewnie przed 12:00 i będę miał tylko około 7h na jazdę rowerem. Coś mi się wydaje, że będzie trochę nocnej jazdy aby nadrobić stracone godziny… Co prawda już sobie wyjeździłem jeden dzień wolnego przed odlotem, ale fajnie by było mieć dwa w zapasie. Wody Cieśniny Magellana powitały mnie mglistą pogodą i na drodze bez pobocza zrobiło się trochę mało bezpiecznie. Na szczęście chilijscy kierowcy są bardzo kulturalni i opanowani, przy tak gęstej mgle w Peru zapewne bym nie jechał. Rano i w mieście Punta Arenas czułem się trochę jak na Islandii. Podobna pogoda i rybacka zabudowa, tutaj w stylu Magellańskim. Objechałem centrum miasta, zrobiłem zdjęcie Magellanowi i kupiłem bilet na prom na jutro. W mieście dość spory ruch i dużo świateł na skrzyżowaniach od których się odzwyczaiłem. Nagle zrobiło mi się wolne popołudnie, więc zdecydowałem się na „tani” hostel. Stacje paliw mieście sprzedają tylko paliwo… Bez restauracji, kawy, WiFi. W hostelu w końcu prysznic i pranie. Jest poza sezonem, więc całe dormitorium miałem dla siebie. Pralka w hostelu była razem z suszarką. Przynajmniej ostatnie kilka dni przejadę w czystych ciuchach.
Cerro Aucanquilcha – 6176m
Hito Pircas Negras – 4175m
Pascua Lama – 5100m
Paso de Agua Negra – 4780m
Paso de San Francisco – 4748m
Paso de Socompa – 3876m
Paso Los Libertadores – 3500m
Uspallata (Paso de la Cumbre) – 3832m
Paso Pehuenche – 2553m
Ojos del Salado 6891m
Volcan Tacora 5980m
Volcán Ollagüe 5868m
Refugio Tejos 5800m
Curiquinca 5552m
Sairécabur Telescope 5525m
Cerro Toco 5416m
Abra Taapaca 5250m
Paso Picavilque 5085m
Cerro Chajnantor 5042m
Paso de San Francisco 4748m
Paso Chungara 4687m
Pacana Caldera 4658m